wtorek, 9 września 2014

EPICENTRUM - odc. 1 (próba powieści)

   Andrzej był przekonany, że słyszy oddech zasypiającej przy nim Agnieszki ostatni raz na wiele lat. Być może ostatni raz w życiu - wyszeptał sam do siebie ale tę myśl wyszarpnął z głowy jakby jednym, zdeterminowanym cięciem woli. Tej nocy nie zasnął. Nie mógł zasnąć, gdyż nie nastawił budzika. Nie chciał, aby jego żona usłyszała dźwięk, który podnosił ich na nogi każdego poranka od dwudziestu prawie już lat. Musiał wysunąć się z łóżka niepostrzeżenie, ubrać jedyne spodnie i buty, a potem szybko zostawić wszystko, co dotąd było całym jego życiem. Więc czuwał tej nocy. Nie było to wcale trudne, gdyż głośny tupot wszystkich, nagich lęków i wszystkich, negatywnych myśli bezustannie tętnił w jego wyobraźni. Stary strażnik - budzik, tej ostatniej nocy był naprawdę zbędny.
   O 4.50 zerknął dyskretnie na zegarek. Miał zaschnięte gardło. Mniej więcej za dwie godziny Agnieszka wstanie i zacznie go szukać. Wtedy zauważy, że włączony jest i działa jego osobisty komputer. Wybudzając maszynę z elektronicznego czuwania, odnajdzie otwarty na ekranie plik z tekstem przeznaczonym tylko dla niej. Ona zrozumie. Nie było żadnego, lepszego rozwiązania - Andrzej tłumaczył to sobie całą noc. Nawet poruszał wargami tak, jakby już teraz, poprzez ścianę snu, prowadził jakiś dialog ze swoją żoną, bezpiecznie ułożoną w ciepłej pościeli. Nie wydawał jednak żadnego dźwięku, żadnego westchnienia, żadnego, najmniejszego szeptu, czując, że nie ma jednak w ręku wszystkich, dobrze przemyślanych argumentów - I tylko ona jedyna na świecie potrafi to wyjaśnić jakoś Emilce... - po wygranym pojedynku z tą ostatnią tezą delikatnie, bezszelestnie wyszedł z łóżka.
   Nie mył się i nie golił. Ale przez okno domowej łazienki zauważył błękitny samochód, stojący jakieś dwieście metrów od ich domu, na ustalonym wcześniej miejscu. Ależ są punktualni i niezawodnie nieufni - wymamrotał sam do siebie. Dwukrotnie uderzył się pięścią po twarzy, próbując odegnać resztę snu lub bardziej może uporać się z jakimś uczuciem niepokojącej rozpaczy, która zdawała się dobierać do jego gardła. Zapiął kurtkę, zawiązał buty, spojrzał ostatni raz w stronę pokoju swojej córki i zagryzł wargi, wiedząc dobrze, że teraz już nie może tam iść. Jeśli pójdę do niej, nie wyjdę z domu. Jeśli nie wyjdę z domu, niedługo będę już martwy - wymamrotał sam do siebie i przestraszył się nagle siły własnego głosu, który jak lawina zdawał się wdzierać do uszu jego bliskich.
   Przerażony, zdecydowanym ruchem przygarnął do siebie mały, lotniczy bagaż podręczny, czyli wszystko, co pozwolono mu zabrać ze sobą. Przekroczył próg domu a następnie sprawnym ruchem klucz wrzucił do skrzynki w drzwiach. Bardzo dobrze - uśmiechnął się do Andrzeja szofer błękitnego samochodu. Był to uśmiech zimnej wyższości, uśmiech, który komunikował jasno, kto tu i teraz wprowadza nowe reguły życiowej gry - bardzo dobrze, że się nie pomyliłeś i wyrzuciłeś klucz do skrzynki w drzwiach, a nie do kieszeni w spodniach. Przecież przeszłość na nic już nie jest ci potrzebna. Inwestujesz w przyszłość. Siadaj.
   Gdy Andrzej zamykał drzwi błękitnego auta podniósł jeszcze oczy - nie mógł przecież jednak tak tylko odjechać lub tak tylko zostać odwiezionym - i przeciągnął wzrokiem w stronę okna ich sypialni. I nagle zobaczył w nim spokojną twarz Agnieszki, która ze smutkiem ale bez emocji obserwowała całą tę, tajemniczą i niejasną scenę. Boże, ona jednak już nie śpi... - wymamrotał sam do siebie. Nikt go nie usłyszał. Przestraszone słowa zagłuszył dźwięk silnika auta, które z impetem ruszyło w stłumionym, zamglonym gdzieś kierunku. Była dokładnie 5.03 o świcie.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz