środa, 23 maja 2018

KODEKS RONINA

(18) Ronin ma prawo do miłości

Marzenie jest jak mgła gdzieś tam nad doliną. Otwierają się oczy i widać tylko szczyty gór, do których nie ma żadnego dostępu. Nagle góra oddycha wiatrem i w jednej chwili nie ma mgły lecz podnosi się ta ścieżka, po której trzeba wspinać się na szczyt i są kamienie, na których trzeba mocno wspierać konsekwentne kroki. Marzenia przeszkadzają w kochaniu. Bo miłość jest w istocie rewolucją. Gryzie rzeczywistość. Dopełnia się przez to, co realne. Miłość ludzka jeszcze nie narodzi się, a już stroni od utopii, mrzonek i snów – obłapianie odmętów wyobraźni nie pozwala kochać. Kłopot właśnie z tym, co jest poprawnym porządkiem miłości? Wielu - w momencie emocjonalnej pasji lub zakochania - bierze za coś drugorzędnego rozeznanie: od czego miłość wychodzi i ku czemu tak naprawdę zmierza? A zasada jest prosta. Jeśli u podstaw uczucia kładzie się słówka, pocałunki, pasje i obściski, podnieta co najwyżej dosięgnie pożądania. Gdy zaś fundamentem relacji będzie rzeczywistość, przyszłość, wierne postępowanie, przyjaźń i praca, uczucie przetrawi glebę świata. Przyjdzie też czułość lecz przedstawi się wówczas jako naturalna konsekwencja wespół obcowania - bez wymuszeń i bez braku dyskrecji. To dlatego ludzie konsekwentni w czynach przez miłość zmieniają świat.
Kiedy mocno spóźniony i poirytowany moją nieporadnością przy wymienianie autobusów na tramwaje, a przejść dla pieszych na kolejne stacje metra, dobiegłem wreszcie pod literkę M jak Metro Politechnika, Radek od dłuższego czasu był na wyznaczonym miejscu i czekał. Niezłomność oczekiwania zmierzyłem natychmiast intensywnością odmrożonej skóry na nosie i wargach przyjaciela. Musiał sterczeć tu ponad godzinę, selekcjonując badawczym wzrokiem wypadający chaotycznie z bramek metra tłum. I niech nikt nie pomyśli nawet, że na powitanie otrzymałem całą serię pełnych goryczy pytań z racji: gdzieś ty był tyle czasu? Nie widzieliśmy się ponad rok. Powitanie było krótkie i serdeczne. Wyjaśniłem motywy mojej bezradności. Usłyszałem oczywisty komentarz: Warszawa, po czym jadąc już w ciepłym aucie Radka w stronę Karczewa mogłem zamienić się w słuch. Radek ma nowe stanowisko w pracy. Rozpoczęli kolejny rok małżeńskiego życia z Patrycją. Brakuje mu czasu i częstszych wizyt w domu rodzinnym, w Przasnyszu. Stasiu – ich starszy syn, to arystokrata życia. Marysia za to bardziej stonowana, spokojna. Nie wiedzą tylko póki co, jak nauczyć Marysię i Stasia udziału w Mszy Świętej. Chodzą więc na zmianę do kościoła, a pragnęliby razem. Patrycję, która z radością otworzyła nam drzwi ich domu w Karczewie, znałem nie pamiętam od ilu już lat i byłem świadkiem tego, jak przechodziła wszystkie etapy życia: od młodej dziewczyny, śpiewającej psalmy na liturgiach, przez studentkę, żonę i mamę, aż do wytrawnej pani profesor od literatury. Patrycja dziś czyta książki nocą, gdy dzieciaki śpią. Radek i Patrycja to jedni z nielicznych ludzi, którzy zdecydowanie zagospodarowywują swoje miejsce w życiu i może nawet nie zdają sobie sprawy, że zmieniają tym świat. Godziny naszego spotkania płynęły zbyt szybko. Wychodziłem na przystanek gdy było już ciemno, więc Patrycja chciała towarzyszyć mi jeszcze kilka kroków. Wiedzieliśmy, że kolejny raz przyjdzie nam rozmawiać może za parę lat. Zanim nadjechał autobus, bez zbędnych sentymentów, omówiliśmy jeszcze szereg najważniejszych spraw i punktów chrześcijańskiego życia wewnętrznego.
Logika wiary pozostaje współcześnie dla wielu odległą wyspą bez latarni. Jedną z istotnych różnic w myśleniu jest też kwestia sporu o sens miłości. Otoczeni jedyną do przyjęcia interpretacją współczesnego świata zgadzamy się już dla świętego spokoju myśleć, że miłość to w istocie potańcówka, chamskie wsuwanie ręki pod sukienkę, narkotyk lub brzydki oddech pod płotem o północy – nic więcej. Dlatego Jezus, wykładając słuchaczom swój długi dyskurs w piętnastym rozdziale ewangelii Jana, dopuszcza się rzeczy współcześnie skandalicznej. Przedstawia miłość w świetle prawa i uwierzytelnia ludzkie uczucie przez kryterium przykazania. Chrystus Pan jest w swym rozumieniu miłości zupełnie kontrkulturowy, gdy mówi: “To jest bowiem moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem. Nie ma większej miłości nad tę, gdy ktoś poświęca swoje życie za przyjaciół. Wy jesteście moimi przyjaciółmi, jeśli spełniacie wszystko, co wam polecam” (J 15, 12 – 14). Przecież miłość dziś musi być wiatrem schwytanym we włosach, seksualną chimerą lub niedokończonym tajemniczo poematem, romantycznym kiczem, który będzie przeklinał klarowność definicji, bezprawnie skandowanej w przykazaniu.
Trzeba przede wszystkim zrozumieć, czym jest prawo w rozumieniu wiary? Gdyby bowiem Jezus zmuszał nas, aby miłość uwiązać do dekretu, którego autor upiera się, by jechać z taką a nie inną prędkością, podbijać dokumenty przed upływem czasu ich ważności, przysięgać na wszystkie konstytucje narodów lub przekraczać jezdnię po pasach, mielibyśmy rację, podejrzewając słowo Pana o gruby, apokryficzny blef. Prawo stanowione w ramach ludzkiej cywilizacji jest mniej lub bardziej pożytecznym paragrafem. W świecie wiary tymczasem przykazanie określa się mianem prawa naturalnego. Jest więc ono nie tyle konieczną regułą sprawnie koordynującą życie jednostek w stadzie, co niezbywalną zasadą, która pozwala człowiekowi być autentycznie sobą. Zapewne dlatego w Piśmie Świętym jest wspomniane, że fundament prawa to jednocześnie serce objawienia i nie dochodzi tu do żadnej kolizji między literą a duchem. Kochać autentycznie to pozostawać w samym sercu prawa naturalnego, gdy ten, kto przyjmuje i deklaruje uczucie, zgadza się do końca na to, kim jest. Prawdziwa miłość jest uporządkowana. Chaos przeczy miłości. Na próżno ojciec mówiłby swemu dziecku: kocham cię, odchodząc daleko i depcząc tym samym wierne i słodkie jarzmo powołania. Nie może myśleć o miłości ojczyzny zdrajca. I nie kocha Boga mnich, przeciw któremu cisza krzyczy. Tym samym miłość nie zależy od sentymentu. Człowiek ma prawo do miłości.
      W roku 2013 ronin wybrał się na premierę filmu “Ida”. Przed wygaszeniem świateł szanowny pan w oficjalnym garniturze przemawiał długo, dedykując emfatyczną laudację Pawłowi Pawlikowskiemu. Reżyser podniósł się z krzesła tylko na chwilę, niezręcznie sygnalizując, że przecież nie spodziewał się wizyty kogoś z ministerstwa. Na koniec odsłonięto blade oko ekranu. Recepcję produkcji u ludzi na widowni ronin przewidział już wcześniej – jedni ziewali znudzeni, drudzy w podnieceniu chłonęli każde przesłanie celuloidowego moralitetu. Sam ronin wysiedział na swym krześle prawie do końca projekcji. Nie wytrzymał jednak sceny, w której młody chłopak prosi Idę: pojedziemy nad morze, a ona mówi – po co? Potem kupimy sobie psa. Po co? Założymy dom, będziemy mieli dzieci – ale po co? W tym momencie ronin podniósł się z miejsca. Zaczął brnąć w stronę zaćmionego światła nad drzwiami, potrącając co chwila rozciągnięte nogi ludzi z kolczykami w nosach, ubranych w za szerokie koszule i spodnie opuszczone po kolana, palących skręty na widowni i spluwających pokątnie. Chrześcijański ronin wyszedł z kina. Ida zabrała walizkę i z goryczą wróciła do klasztoru.