(4) Ronin w lepszym niebie
Ulicy Brzeskiej w Warszawie przyklejono
brzydką i jak zobaczymy za chwilę, niczym nie uzasadnioną opinię. Że wejść tam
można tylko po znajomości, że po nocy biją w twarz, że przechodniom cwaniacy z
kamienic zręcznie wkładają ręce do kieszeni i że mieszkać tam lub choćby
wynająć pokój to dzicz, dżungla, klin i porażka. A na Brzeskiej mieszka Pan
Bóg. Skręcając w prawo z Ząbkowskiej od Carefourra i ciągnąc odważnie wzdłuż
szarych kamienic ku Kijowskiej, w połowie spaceru podnieście głowę w stronę
nieba. Zobaczycie bez wysiłku na poddaszu szereg białych okien, które Mali
Bracia wstawili tam przed laty, korzystając z profitów wydawniczej nagrody dla
Morisa – mieszkanie Boga. I nie znam innego biura, domu, warsztatu czy
apartamentu, którego drzwi o dowolnej porze dnia i nocy, wiosny lub jesieni,
otwierałby ktoś tak, jak robi to Kazek Dmitrzak. Niewysoki wzrostem Mały Brat,
w białej krymce ściągniętej z Kazachstanu, nieważne kogo dojrzy na wycieraczce,
wznosi wysoko ramiona, uśmiecha się i mówi: radocha! A wokół śmierdzi wilgocią
na klatce, drewniane schody sprzed wojny jęczą duszone pospiesznymi krokami,
klną cienkie, tekturowe ściany i milczą nieprzystępnie twarze w kapturach,
oświetlane co sekundę na mrozie chybotliwym płomykiem tlącego się papierosa. I
już dalej tworzymy sobie w wyobraźni pobożną historię o duchowych synach Karola
de Foucauld, którzy bohatersko poszli tam, gdzie nie chciał nikt postawić swej
stopy, stworzyli doskonałą wspólnotę, bezinteresownie kochają ubogich, żyją jak
Jan Chrzciciel samym Słowem na pustyni i usprawiedliwią tym życiem wszystko.
Stop klatka! Moi Mali Bracia to ludzie z krwi i kości. Pamiętam wieczór po
adoracji na Brzeskiej. Zrobiło się późno, było nam radośnie, gdy od
tabernakulum w niewielkiej kaplicy przeszliśmy do stołu w jeszcze mniejszym saloniku.
Nagle usłyszeliśmy przekleństwa i dzwonek do drzwi. Brat Sławek podniósł się z wysiłkiem i wrócił za kilka minut ze zmęczoną twarzą. Napotkał pytający wzrok Kazka,
skinął dłonią bez dyskusji i wyraźnie zmęczony, wyszeptał: znów to samo.
Nie mam zaufania do barokowej
duchowości. Uchował się nam i ma się zgoła dobrze specyficzny typ wyśrubowanych
przeżyć, podobnych trochę do religijności, trochę do pobożności, a trochę nawet
do wiary. Barok duchowy ma na celu utuczyć duszę tak, by przez obfite fałdy
emocji, proroctw, misteriów i pocieszeń, nie mogła się więcej zderzyć z
twardymi kantami egzystencji. Postnowoczesność dogorywa ale dwa skutki
modernizmu: wyznające rozum oświecenie i czczące serce romantyzm, nie mogą
nadal oglądać się na oczy. Nawet w świątyni. Wykształceni chrześcijanie
wyczytali już wszystko w bibliotekach katolickich fakultetów i broniąc w
milczeniu priorytetów rozumności w wierze, zredukowali swą skąpą aktywność do
tradycyjnych manifestacji. Obrażeni. Zero inicjatyw. Z kolei popularna większość
parafialnych bywalców uznaje scholastykę za trudną do strawienia i z
entuzjazmem ulega efemerycznej fali chaotycznej dowolności, która w ostatnich
latach nie znajdując już większego oporu, robi wszystko, aby oderwać wierzące
masy od istnienia. Życie jest prozaiczne, religia więc musi być wzniosła. Nie
lubimy swej zmęczonej pracą twarzy. Wstydzimy się siebie, klnąc na tramwaj, co
właśnie nam odjechał. Jesteśmy smutni, bo przedłużył się remont. Milczymy
znacząco zatopieni w papierach. Patrzymy ukradkiem na zegarek, zwisając przy
szpitalnym łóżku dziadka chorego na nowotwór. Szemrzemy, grzebiąc w pieluchach
nowo narodzonego dziecka. Tutaj nie ma nieba – myślimy. To pachnie brzydko,
dekoncentruje mistyka, nudzi, jest banalne i kończy się do tego tak samo. Ale
przyjdzie wreszcie ta jedna godzina w tygodniu, gdy poszybujemy tam, gdzie na
ołtarzykach naszych egzaltowanych pobożności tłoczą się barokowe figurki. To
chyba dlatego prawie wszystkie rekolekcje w katolickich kościołach od
trzydziestu ponad lat muszą przewidzieć w tytule następujące frazy: czad,
odlot, doświadczenie i przytulanie się do Boga. A na drzwiach obok przybity
obowiązkowo plakat z nadpobudliwą, dobrze wypasioną, przebudzoną owieczką,
która hasa na zielonych pastwiskach egzaltacji, z daleka od rzeczywistości.
Ronin tymczasem pisze swój duchowy
pamiętnik. Mottem wewnętrznych zapisków na pierwszej stronie mieszczącego się w
kieszeni kajeciku, jest stanowcze zdanie jednego z najbardziej nowoczesnych
świętych w historii chrześcijaństwa – ksiądz Escrivá powiedział: albo spotkacie Boga w podstawowej
rzeczywistości swojego życia, albo nie spotkacie Go nigdy. Chrześcijański Ronin
wie, że ludzkie lokalizacje nieba przekłamują fakty. Od chwili Wcielenia
opustoszało niebo mitologów. Niebo jest tam, gdzie pragnie być Bóg. A Boga nie
ma w adresówce wypoczętych celebrytów, jest natomiast przeczuwalny w miejscach,
gdzie obficie przelewa się Krew Baranka. Ronin więc uważnie obserwuje świat i
człowieka: w okopach zimnej wojny za chwilę zginie żołnierz, zagryzając z
rozpaczy zęby na różańcu. Ktoś w hospicjum trzyma w dłoni bladą rękę swego
brata, walcząc by ten jeszcze nie odchodził. Profesor zamyka cicho aulę, słucha
sumienia i wie, że nigdy tu nie wróci, bo odmówił lojalności reżimowi. Ksiądz
na Zachodzie samotnie składa co dzień ofiarę Mszy Świętej. Bezdzietne małżeństwo
wygodnie zna od lat swoje wady i zalety, mimo to adoptują dziecko. Chirurg
żegna się i skalpelem nacina pierś niemowlęcia - mniejszą od jego pięści.
Biedny chłopak z ulicy w towarzystwie anioła stróża zwraca ze wstydem to, co
wczoraj ukradł bogatemu piekarzowi. Szczupły student, nie wierząc w księży, tej
nocy otwiera Biblię. Młoda matka nie śpi do świtu, nasłuchując płaczu swej
córki, by żyła, była zdrowa i czuła się kochana.
Od
roku z mojego okna, gdy tylko wstanę ze snu, patrzę w kierunku wzgórza Verdun,
na którym przed dwoma wiekami Matce Bożej postawiono niewielkie sanktuarium. W
uroczystość Zwiastowania jak codziennie od lat modliłem się brewiarzem – tym
razem po hiszpańsku. W hymnie z jutrzni natrafiłem na zdanie, które zmąciło
spokojny nurt psalmów i nie pozwoli o sobie zapomnieć aż do śmierci. W
hiszpańskojęzycznym śpiewie z laudesów tego dnia, poeta zaskakująco opisuje
decyzję Stwórcy, mówiąc: jest pewne, że tego dnia Bóg zstąpił na ziemię, ale
jest też pewne, że biorąc ciało z Maryi, zstąpił do lepszego nieba. Que hoy bajó Dios a la tierra es cierto;
pero más cierto es que, bajando a María, bajó Dios a mejor cielo. Mówią
więc, że do nieba idzie się z Bożej łaski, a nie przez wzgląd na ludzki
wysiłek. Zgoda, człowiek jednak w obrębie łaski musi zdobyć się na jeden,
konieczny wysiłek, aby wejść do nieba – trafić pod właściwy adres. Niebo mieści
się na Brzeskiej.