(12) Ronin humanista
Jaime Fuentes to biskup z Minas. A Minas
to niewielka stolica skomplikowanej historycznie i administracyjnie małej
diecezji w Urugwaju. Przyszło mi towarzyszyć biskupowi Jaime jakby w dwóch
odsłonach mojego misyjnego życia. Drugi etap był najciekawszy – chodziło bowiem
o wypracowanie dyskretnej lecz radykalnej reformy duszpasterskiej i
administracyjnej struktury Kościoła katolickiego na tych terenach. Mówiąc
najprościej i bez zbędnego wnikania w szczegóły, zewnętrzny organizm kościelny
jakby nie nadążał za przyśpieszającym od czterdziestu lat procesem wewnętrznego
opustoszenia, co i raz prowokowanym głębiej przez modernizm czy teologię
wyzwolenia ad intra oraz agresywnie lewicową ideologię społeczną ad extra.
Przed wyjazdem wszystkich biskupów urugwajskich do progów Piotrowych należało
papieżowi przedstawić możliwe rozwiązania sytuacji. Pracowaliśmy z biskupem
zazwyczaj we wtorki. Robiłem, co zostało mi zlecone. Z biegiem czasu jednak
utarło się, że wtorkowe bloki robocze kończyliśmy wspólną kolacją i zgoła
lżejszymi w swej formie tematami. Biskup Jaime lubił opowiadać. Spośród wielu
anegdot tamtego czasu szczególnie wspominam tę jedną. Młody ksiądz Fuentes miał
szczęście w trakcie studiów z dziennikarstwa dwa lata spędzić u boku świętego
już dziś Josemarii Escrivy w Rzymie. Wspominał, jak to pewnego dnia założyciel
Opus Dei przechadzał się swoim zwyczajem po korytarzach rezydencji, otoczony
grupą młodych studentów - rozprawiając, żartując, dyskutując. W pewnej chwili
zbliżył się do księdza inżynier, który nadzorował pracę przy budowie jednego z
nowych ośrodków dla młodzieży w Wiecznym Mieście. W centrum tym ze szczegółami
planowano umieścić dyskretną kaplicę – oratorium. W pewnej chwili rozmowy inżynier
miał zapytać Escrivę: Ojcze, które z
naszych oratoriów podoba ci się najbardziej? Energiczny z charakteru ksiądz
bez wahania podbiegł w
stronę najbliższego okna, otworzył je na oścież i wyciągając palec ku
zatłoczonym ulicom Rzymu, krzyknął: to
oratorium jest najpiękniejsze!
Kościół
ma instytucje ale nie ma granic. Kościół stawia budynki ale nie mieści się w
nich Ewangelia. Kościół administruje hierarchicznie ale nie związuje tym
uniwersalnego działania Ducha Świętego. Jeden z modeli interpretacyjnych
zbawienia to uczucie zaufania między Bogiem a człowiekiem. Stwórca stworzył
wszystko, bo zaufał. Najbardziej ufał w człowieka. Obdarzył go w zaufaniu rozumem,
wolnością, duszą i sumieniem. W efekcie ostatecznym zbawienie oznaczać będzie
powrót do harmonii powszechnego zaufania, jakie upadek pierwszych ludzi zerwał
między Stwórcą a stworzeniem. To prawda, że w Kościele z woli Boga wszystkie
środki do zbawienia są kompletne. Bóg więc zaprasza człowieka do Kościoła, aby
go zbawić z pewnością. Dziś i do końca czasów - przez Ducha Świętego - Bóg
będzie wracał do powszechnego zaufania ludziom, działając zwyczajnie w murach
Kościoła lecz innym razem przełamując je. Aż przeskoczą wszyscy do wieczności. Chrześcijanin,
rosnąc w duchu, nie może więc ustawicznie podejrzewać świata o najgorsze.
Elementem dojrzałej wiary jest odczuwalne zaufanie do tego, że Duch Święty
celebruje chwałę Stwórcy również w oratorium niekonsekrowanego świata.
W
pierwszym liście świętego Pawła z Tarsu do chrześcijan w Tesalonice znajdujemy tymczasem
krótki lecz dogłębny dyskurs apostoła na temat zbawienia. Swoje rozumowanie
Paweł zdaje się dzielić na dwie części. W pierwszym wątku dowodzi, że bez
najmniejszego wahania wolno uznać, iż chrześcijanin doświadcza zbawczego
działania Ducha Świętego w Słowie Boga, na modlitwie, w świątyni, w kulcie chwały.
I któż temu zaprzeczy? Wielokrotnie było nam dobrze w kościele. Spoczywaliśmy
na piersi Pana. Jednocześnie apostoł idzie śmiało dalej by dostrzec
różnorodność darów Ducha Świętego, których nie można skrępować, zliczyć czy
administrować. I choć nie jest to już tak namaszczone jak obecność Boga w świętych
znakach, to jednak wypada stwierdzić, że niejednokrotnie zaskakiwał nas blask
łaski, rozpraszając cienie najbardziej zapadłych zaułków tego świata. Pisze
więc apostoł: nasze głoszenie Ewangelii
wśród was nie dokonało się samym tylko słowem, lecz mocą i działaniem Ducha
Świętego oraz wielką siłą przekonania (1 Tes 1, 5a). Słowo słyszy się w
świątyni, działanie zaś widzi się w świecie.
Na
prawach tej samej zasady Jezus pewnego dnia, w kolejnym z rzędu swych trudnych
dialogów z faryzeuszami, wypowiada jedno z najbardziej popularnych zdań
Ewangelii: dajcie co Bogu – boskie lecz
co cesarskie – Cezarowi (Mt 22, 21). Już od epoki Ojców Kościoła przyjęła
się wobec tej frazy Pana interpretacja w duchu separacji: świat duchowy jest
tym docelowym, a doczesny jest pełen korupcji, trzeba się z niego wyzbywać,
wysilając ducha ku czysto boskim ideałom. Dla przykładu Święty Ambroży, w
jednym ze swych komentarzy, napomina jednoznacznie: “Jeśli ty nie chcesz być
nieposłuszny, nie posiadaj tego, co należy do świata. Jeśli posiadasz bogactwa,
jesteś poddany Cezarowi. Jeśli nie chcesz być winny królowi ziemskiemu, porzuć
wszystko, co twoje i idź za Chrystusem”. A jeśli interpretację separacji
zastąpić komentarzem implikacji? To w intencji podchodzących podstępem do
Jezusa faryzeuszy kryje się logika rozdzielenia: płacić podatek, czy nie?
Szanować świat, czy lepiej okazać mu religijną pogardę? Chrystus nie ma takiego
problemu, a Jego odpowiedź prowadzi nas raczej do myślenia spójnego: można czcić
Boga, nie obrażając Cezara. Dlatego historia chrześcijaństwa od samych
początków odznaczała się postawą czysto ludzkiej roztropności. Gdy dogorywał
starożytny Rzym, a na gruzach jego bogatej kultury stawiało stopę
chrześcijaństwo, Kościół wiedział z niezbitą pewnością, że nie należy z tego,
co rzymskie wyrzucić wszystkiego. Korupcję moralną cesarstwa udało się
oddzielić od kulturowego dziedzictwa imperium. Z tego powodu aż do dzisiaj prawo
rzymskie choćby jest legislacyjnym fundamentem wszystkich kodeksów Zachodu.
Wrażliwy
w wierze ronin bez trudu odkrywa, do jakiej granicy pragnie dojść w swym
działaniu Duch Święty. Różnorodność darów trzeciej Osoby Boga zwyczajnie nie
zna granic. Chrześcijański ronin dojrzewa duchowo wówczas, gdy zdobywa się na
harmonijne scalenie pobożności z czynem. Tak było, jest i zapewne będzie, że
przed złożeniem ziarna w glebie, roztropny rolnik wytrwale oczyszcza teren.
Dlatego procesom ewangelizacji towarzyszy z konieczności praca nad humanizacją kultury.
Trudzić się nad głoszeniem Ewangelii bez troski o pogłębienie bogactwa
kulturowego, to tak jak zapładniać martwe łono. Nie jest to łatwe w tej epoce,
nie było też proste kiedyś. Ronin studiuje więc z uwagą klasyczne zasady etyki,
estetyki czy antropologii. Iluż to ludzi żyje w zaniedbaniu, gardzi pięknem,
popada w depresję brzydoty? A ronin nie tak. Jest piękny swą elegancją. Iluż ze
współczesnych to zgniecione butem czasu mrówki, to galernicy zamknięci po
nadgodzinach w metrze? Nie tak ronin. W najbardziej skromnym miejscu pracy kładzie
on najlepsze talenty, czyniąc sztukę z nużącego rzemiosła. Ile osób nie patrzy
sobie w oczy, ilu okłada pięścią innych po policzkach, ilu warczy jak zwierzę, w
pogardzie za bydło uważając drugich? Inaczej
ronin - łagodny, światły, dobry. Jak łatwa jest pobożność w świątyni, tak
naturalna będzie jej ewangeliczna konsekwencja w świecie. Życie chrześcijańskie
nie wyczerpuje się w umiejętności pójścia w niedzielę do kościoła. Być
chrześcijaninem to również umieć wychodzić z kościoła do sensownego życia w
świecie.
Z
bogactwa misyjnych przygotowań, które dane mi było przeżyć, najbardziej
wspominam jeden z wykładów, jaki prowadził dla nas początkujących inny
doświadczony misjonarz. Streszczał nam on sprawnie tego dnia podstawowe idee
encykliki Redemptoris Missio Jana Pawła
II. Pamiętam od tamtej chwili zasadę, która uczy, że każdy misjonarz - nawet
jeśli posłany jest do miejsca, w którym nie głoszono nigdy Ewangelii albo
ludność nie była gotowa jej przyjąć, w skutek czego nie urosła struktura
widzialnego Kościoła, jego budynków, szkół czy instytucji – musi wiedzieć z
niewzruszoną pewnością, że w sercach tych ludzi jednakowoż Duch Święty zaczął
już swoją robotę.