czwartek, 26 października 2017

KODEKS RONINA

(12) Ronin humanista

Jaime Fuentes to biskup z Minas. A Minas to niewielka stolica skomplikowanej historycznie i administracyjnie małej diecezji w Urugwaju. Przyszło mi towarzyszyć biskupowi Jaime jakby w dwóch odsłonach mojego misyjnego życia. Drugi etap był najciekawszy – chodziło bowiem o wypracowanie dyskretnej lecz radykalnej reformy duszpasterskiej i administracyjnej struktury Kościoła katolickiego na tych terenach. Mówiąc najprościej i bez zbędnego wnikania w szczegóły, zewnętrzny organizm kościelny jakby nie nadążał za przyśpieszającym od czterdziestu lat procesem wewnętrznego opustoszenia, co i raz prowokowanym głębiej przez modernizm czy teologię wyzwolenia ad intra oraz agresywnie lewicową ideologię społeczną ad extra. Przed wyjazdem wszystkich biskupów urugwajskich do progów Piotrowych należało papieżowi przedstawić możliwe rozwiązania sytuacji. Pracowaliśmy z biskupem zazwyczaj we wtorki. Robiłem, co zostało mi zlecone. Z biegiem czasu jednak utarło się, że wtorkowe bloki robocze kończyliśmy wspólną kolacją i zgoła lżejszymi w swej formie tematami. Biskup Jaime lubił opowiadać. Spośród wielu anegdot tamtego czasu szczególnie wspominam tę jedną. Młody ksiądz Fuentes miał szczęście w trakcie studiów z dziennikarstwa dwa lata spędzić u boku świętego już dziś Josemarii Escrivy w Rzymie. Wspominał, jak to pewnego dnia założyciel Opus Dei przechadzał się swoim zwyczajem po korytarzach rezydencji, otoczony grupą młodych studentów - rozprawiając, żartując, dyskutując. W pewnej chwili zbliżył się do księdza inżynier, który nadzorował pracę przy budowie jednego z nowych ośrodków dla młodzieży w Wiecznym Mieście. W centrum tym ze szczegółami planowano umieścić dyskretną kaplicę – oratorium. W pewnej chwili rozmowy inżynier miał zapytać Escrivę: Ojcze, które z naszych oratoriów podoba ci się najbardziej? Energiczny z charakteru ksiądz bez wahania podbiegł w stronę najbliższego okna, otworzył je na oścież i wyciągając palec ku zatłoczonym ulicom Rzymu, krzyknął: to oratorium jest najpiękniejsze!
Kościół ma instytucje ale nie ma granic. Kościół stawia budynki ale nie mieści się w nich Ewangelia. Kościół administruje hierarchicznie ale nie związuje tym uniwersalnego działania Ducha Świętego. Jeden z modeli interpretacyjnych zbawienia to uczucie zaufania między Bogiem a człowiekiem. Stwórca stworzył wszystko, bo zaufał. Najbardziej ufał w człowieka. Obdarzył go w zaufaniu rozumem, wolnością, duszą i sumieniem. W efekcie ostatecznym zbawienie oznaczać będzie powrót do harmonii powszechnego zaufania, jakie upadek pierwszych ludzi zerwał między Stwórcą a stworzeniem. To prawda, że w Kościele z woli Boga wszystkie środki do zbawienia są kompletne. Bóg więc zaprasza człowieka do Kościoła, aby go zbawić z pewnością. Dziś i do końca czasów - przez Ducha Świętego - Bóg będzie wracał do powszechnego zaufania ludziom, działając zwyczajnie w murach Kościoła lecz innym razem przełamując je. Aż przeskoczą wszyscy do wieczności. Chrześcijanin, rosnąc w duchu, nie może więc ustawicznie podejrzewać świata o najgorsze. Elementem dojrzałej wiary jest odczuwalne zaufanie do tego, że Duch Święty celebruje chwałę Stwórcy również w oratorium niekonsekrowanego świata.
W pierwszym liście świętego Pawła z Tarsu do chrześcijan w Tesalonice znajdujemy tymczasem krótki lecz dogłębny dyskurs apostoła na temat zbawienia. Swoje rozumowanie Paweł zdaje się dzielić na dwie części. W pierwszym wątku dowodzi, że bez najmniejszego wahania wolno uznać, iż chrześcijanin doświadcza zbawczego działania Ducha Świętego w Słowie Boga, na modlitwie, w świątyni, w kulcie chwały. I któż temu zaprzeczy? Wielokrotnie było nam dobrze w kościele. Spoczywaliśmy na piersi Pana. Jednocześnie apostoł idzie śmiało dalej by dostrzec różnorodność darów Ducha Świętego, których nie można skrępować, zliczyć czy administrować. I choć nie jest to już tak namaszczone jak obecność Boga w świętych znakach, to jednak wypada stwierdzić, że niejednokrotnie zaskakiwał nas blask łaski, rozpraszając cienie najbardziej zapadłych zaułków tego świata. Pisze więc apostoł: nasze głoszenie Ewangelii wśród was nie dokonało się samym tylko słowem, lecz mocą i działaniem Ducha Świętego oraz wielką siłą przekonania (1 Tes 1, 5a). Słowo słyszy się w świątyni, działanie zaś widzi się w świecie.
Na prawach tej samej zasady Jezus pewnego dnia, w kolejnym z rzędu swych trudnych dialogów z faryzeuszami, wypowiada jedno z najbardziej popularnych zdań Ewangelii: dajcie co Bogu – boskie lecz co cesarskie – Cezarowi (Mt 22, 21). Już od epoki Ojców Kościoła przyjęła się wobec tej frazy Pana interpretacja w duchu separacji: świat duchowy jest tym docelowym, a doczesny jest pełen korupcji, trzeba się z niego wyzbywać, wysilając ducha ku czysto boskim ideałom. Dla przykładu Święty Ambroży, w jednym ze swych komentarzy, napomina jednoznacznie: “Jeśli ty nie chcesz być nieposłuszny, nie posiadaj tego, co należy do świata. Jeśli posiadasz bogactwa, jesteś poddany Cezarowi. Jeśli nie chcesz być winny królowi ziemskiemu, porzuć wszystko, co twoje i idź za Chrystusem”. A jeśli interpretację separacji zastąpić komentarzem implikacji? To w intencji podchodzących podstępem do Jezusa faryzeuszy kryje się logika rozdzielenia: płacić podatek, czy nie? Szanować świat, czy lepiej okazać mu religijną pogardę? Chrystus nie ma takiego problemu, a Jego odpowiedź prowadzi nas raczej do myślenia spójnego: można czcić Boga, nie obrażając Cezara. Dlatego historia chrześcijaństwa od samych początków odznaczała się postawą czysto ludzkiej roztropności. Gdy dogorywał starożytny Rzym, a na gruzach jego bogatej kultury stawiało stopę chrześcijaństwo, Kościół wiedział z niezbitą pewnością, że nie należy z tego, co rzymskie wyrzucić wszystkiego. Korupcję moralną cesarstwa udało się oddzielić od kulturowego dziedzictwa imperium. Z tego powodu aż do dzisiaj prawo rzymskie choćby jest legislacyjnym fundamentem wszystkich kodeksów Zachodu.
Wrażliwy w wierze ronin bez trudu odkrywa, do jakiej granicy pragnie dojść w swym działaniu Duch Święty. Różnorodność darów trzeciej Osoby Boga zwyczajnie nie zna granic. Chrześcijański ronin dojrzewa duchowo wówczas, gdy zdobywa się na harmonijne scalenie pobożności z czynem. Tak było, jest i zapewne będzie, że przed złożeniem ziarna w glebie, roztropny rolnik wytrwale oczyszcza teren. Dlatego procesom ewangelizacji towarzyszy z konieczności praca nad humanizacją kultury. Trudzić się nad głoszeniem Ewangelii bez troski o pogłębienie bogactwa kulturowego, to tak jak zapładniać martwe łono. Nie jest to łatwe w tej epoce, nie było też proste kiedyś. Ronin studiuje więc z uwagą klasyczne zasady etyki, estetyki czy antropologii. Iluż to ludzi żyje w zaniedbaniu, gardzi pięknem, popada w depresję brzydoty? A ronin nie tak. Jest piękny swą elegancją. Iluż ze współczesnych to zgniecione butem czasu mrówki, to galernicy zamknięci po nadgodzinach w metrze? Nie tak ronin. W najbardziej skromnym miejscu pracy kładzie on najlepsze talenty, czyniąc sztukę z nużącego rzemiosła. Ile osób nie patrzy sobie w oczy, ilu okłada pięścią innych po policzkach, ilu warczy jak zwierzę, w pogardzie za bydło uważając drugich?  Inaczej ronin - łagodny, światły, dobry. Jak łatwa jest pobożność w świątyni, tak naturalna będzie jej ewangeliczna konsekwencja w świecie. Życie chrześcijańskie nie wyczerpuje się w umiejętności pójścia w niedzielę do kościoła. Być chrześcijaninem to również umieć wychodzić z kościoła do sensownego życia w świecie.
Z bogactwa misyjnych przygotowań, które dane mi było przeżyć, najbardziej wspominam jeden z wykładów, jaki prowadził dla nas początkujących inny doświadczony misjonarz. Streszczał nam on sprawnie tego dnia podstawowe idee encykliki Redemptoris Missio Jana Pawła II. Pamiętam od tamtej chwili zasadę, która uczy, że każdy misjonarz - nawet jeśli posłany jest do miejsca, w którym nie głoszono nigdy Ewangelii albo ludność nie była gotowa jej przyjąć, w skutek czego nie urosła struktura widzialnego Kościoła, jego budynków, szkół czy instytucji – musi wiedzieć z niewzruszoną pewnością, że w sercach tych ludzi jednakowoż Duch Święty zaczął już swoją robotę.