środa, 26 września 2018

KODEKS RONINA

(21) Piękna zdobycz ronina

Dzięki nieoczekiwanej, szczerej i wielopostaciowej przyjaźni z Misjonarkami Krwi Chrystusa – siostrami: w znakomitym tego słowa znaczeniu – posunąłem się o krok w zdumiewającym odkryciu, przypuszczając, że piękno jest depozytem, zadatkiem i wyzwaniem a nie gotowym do użytku darem. O tak zwany niesprawiedliwy brak proporcji ludzie często kłócą się z rzeczywistością. Człowiekowi bowiem zdaje się, że jedni piękno i bogactwo jakby odziedziczą, dotyczy ich w życiu tylko podziw i poklask – tacy: skazani na sukces. A drudzy zawsze ciągną w drugim szeregu, narodzeni w tym biegu z poważną stratą czasu do lidera, choćby nie wiem co, pozostaną brzydcy i zmęczeni swoim upartym dociąganiem do poziomu. Codziennie z przekleństwem okno nadziei otwierają na swój trzeci świat. Poczucie krzywdy zabiera przedsądom właściwy im obiektywizm. Tak właśnie nie jest. Można być ładnym albo brzydkim bez zasługi i winy, można być eleganckim z urodzenia lub kroczyć kaczym chodem przez świat. Tak w jednym jak i w drugim przypadku, piękno nieskończenie przekracza zmysłowe doznania człowieka, bo przynależy ono do porządku obiektywnej aksjologii a nie subiektywnej estetyki. Piękno jest bowiem cnotą a nie wrażeniem. Nikt więc nie rodzi się pięknym. Piękno trzeba zdobywać.
Gdy jedna z grup kleryckich zwróciła się do mnie o towarzyszenie im w dniu skupienia podczas wakacji, naturalnie jakoś na miejsce refleksji wybrałem dom Misjonarek w Rogozinie. Siostry poznałem niedługi czas przedtem. Przyjechały na spotkanie formacyjne o spowiedzi, zostały potem na tak zwaną kawę i długo rozmawialiśmy. Już wtedy byłem dogłębnie ujęty ich siłą w poszukiwaniu wyjścia z sytuacji. Niemiecki ksiądz i w dużej mierze współczesny inspirator zakonnego życia Misjonarek, wstydliwymi przejawami fanatycznej egzaltacji nadpsuł całkiem sympatyczny początek wszystkiego. Młoda jeszcze i nieliczna wciąż, konsekrowana rodzina Krwi Chrystusa popękała na części. Czasem zachodzę w głowę, kto wreszcie aktualnym liderom nowych ruchów katolickich i wspólnot zakonnych uświadomi skutecznie, że to darowany charyzmat konkretnie ma kierować ich życiem, a nie że ich życie kieruje dowolnie charyzmatem? W tym dylemacie kryje się seryjny już problem autorytarnych nadużyć w sferze duchowości, jakie mają miejsce w Kościele katolickim od ostatnich czterdziestu lat. W każdym razie w podobnej sytuacji ktoś najczęściej buntuje się, odchodzi, zawiesza się lub zawodzi, pogniewany na osierocony przez piękno świat – a Misjonarki trudzą się dalej. Myślę, że poznałem dobrze trzy domy sióstr: ten skromnie przyklejony do Płocka w Rogozinie, ten nad samym morzem w Swarzewie i ten z wieczystą adoracją Najświętszego Sakramentu w Rawie. Wszędzie mieszka piękno. Misjonarki Krwi Chrystusa przez dyskretne życie zdołały połączyć w swych ośrodkach estetykę ze skromnością, eliminując jakoś sztuczność wymieszaną z przepychem – w tym tkwi klucz do sukcesu. Pamiętam dokładnie, że gdy kładłem pierwszy raz stułę na ramiona w małej zakrystii kaplicy z klasztoru w Rawie Mazowieckiej, dotarło do mnie z niezłomną pewnością: Bóg ma w tym domu wielkie upodobanie.
Myślę, że obraz dotkniętej gwałtem winnicy, jaki przedstawiony został w dwunastym rozdziale ewangelii według świętego Marka, można interpretować wewnętrznie, a nie zewnętrznie. Winnica w tym fragmencie podobna jest do duszy człowieka, którą właściciel bardziej podziwia niż uprawia. Bóg jest w tej scenie panem a Chrystus – ukryty niechybnie pod postacią syna dziedzica - zachowuje się nie jak rolnik lecz jak narzeczony. Wytrwale szuka pierwotnej wierności. Dojrzał do miłości. Gotów jest za wszelką cenę egzekwować dane mu w zaręczynach słowo. Słudzy dopominają się z energią o rękę wybranki i trzeba stwierdzić, że bardziej w tej ewangelii podobni są do posłańców, czyli aniołów, którzy do końca, własnym świadectwem i życiem, pieczętują akt małżeństwa. Składający po kolei swoje świadectwo aniołowie to zgodna z obyczajem procesja drużbów. Mają oni prowadzić narzeczonego na wesele. A On, jedyny syn pana, zakochał się w pięknej winnicy i za żadną kwotę na tym świecie już jej nikomu nie odstąpi. Przy tym piękno winnicy nie przypomina światowego powabu, nie jest tanim makijażem czy dwuznacznym uwiedzeniem. Winnica to wierna i wewnętrznie czysta dziewczyna. Wyrywa się stanowczo brudnym łapom gwałcicieli. Zagrożona, poszarpana i zmęczona - ucieka. Pomimo to, boski dziedzic, który kocha, dostrzeże w niej to samo piękno, co kiedyś. Po serii okrytych ciemnością doświadczeń winnica jest wciąż gotowa do wydania (por. Mk 12, 1-9). Mam przez to wszystko wrażenie, że przez przypowieść o winnicy, Jezus nadał nową wartość kanonom piękna duchowego.
Nie ma więc genu piękna albo genu brzydoty. Nikt na tym świecie nie może sądzić, że urodził się wiecznie pięknym, na salonach z perfumami i bogatym lub na wieki pozostanie oszpeconym, zamkniętym w slumsie i biednym. Cnotę piękna trzeba zdobyć jak zagrożoną rabunkiem winnicę. Pocieszenie jest w tym, że zdobywają piękno ludzie twórczy. Nie jest więc to męczące oddzielanie ziarna od plewy, ani długotrwałe kładzenie ociężałego fundamentu, ani schematyczne porządkowanie bałaganu – nie! Wydobywanie kształtu piękna nie jest inżynierią lecz artyzmem. To nie moralitet lecz poemat. Twórcy więc nie można oszukać krótkotrwałymi pozorami powabu, co zabłyśnie równie szybko jak zgaśnie. Powab wobec piękna jest śmieszną imitacją, ludyczną kopią arcydzieła i wstydliwym plagiatem. Twórcze wydobywanie cnoty piękna dane jest radosnym gwałtownikom, ambitnym wizjonerom, bezinteresownym społecznikom, bliźnim drugiego, osobom dumnym z wolności. Udziela się tym wchodzącym przez wąską bramę i tym, co mają odwagę podjąć płomień ognia rzuconego na świat, stanowczym mistykom, ludziom, którzy wyostrzonym wzrokiem widzą już poświatę za ciemnym jeszcze skłonem horyzontu.  
Ludziom ograniczonym w swoim myśleniu pokusą bezdusznej kalkulacji, wydawało się zawsze, że żywot chrześcijańskiego ronina przez okoliczności, piętrzące się trudności i brak środków, skazany został a priori na dyktaturę brzydoty. Ich zdaniem to kwestia kilku lat i ronin stał będzie godzinami pod budką z piwem na osiedlu, bił będzie swoją żonę i dzieci, patrząc na osiedlowy, betonowy świat przez wąski prześwit posiwiałej od dymu, kuchennej firanki na oknie. Tymczasem chrześcijański ronin od dziecka miał w sobie ten niepowtarzalny spryt, który wielu nie tylko służy do przeżycia ale jeszcze z pozoru beznadziejnej sytuacji wydobędzie arcydzieła. Na wyrzuconych do śmietnika pamięci rzeczach roni kładł swoją rękę i cuchnące dymem pudełko po zapałkach zamieniał jakoś w szkatułkę. Ciekawym wzrokiem zaglądał poza kołnierz cienia, penetrując promieniem jak palcem ociężałą ciemność ulicznych zaułków. I po chwili za rękę na scenę tego świata wyprowadzał brzydkie kaczątko lub księcia zaklętego w żabę, zachwyconej widowni oddech wbijając do piersi. Sam ronin, po wielu latach twórczego życia, nie był bardziej przystojny niż z początku, nie mówił z większym polotem niż przedtem, siwiał jak wszyscy i garbił się nieuchronnie ku ziemi. Kto jednak spojrzał na ronina, nie mógł oderwać potem już wzroku. Ronin nie urodził się pięknym. On pięknym się stał.
Edyta Stein, w książce “Wiedza Krzyża” mówi, że dusza chcąc podobać się Bogu, musi przyodziać się w szatę złożoną z trzech kolorów. Oczywiście, to język mistyki. Główne sformułowania tego sposobu myślenia genialna karmelitanka zapożycza od wybitnego znawcy wewnętrznych dróg - Jana od Krzyża. Duchowa szata, w wizji karmelitańskiego mistrza nocy ciemnej, ma zasadniczo trzy kolory: biały jak wiara, którą pokrywa zielony kaftan nadziei, a na tę białą i zieloną suknię – jako wykończenie i udoskonalenie – przychodzi trzecia barwa, wspaniała czerwona toga miłości. Zatem według mistyki, wytrwałe urabianie ludzkiego ducha w tyglu trzech cnót teologalnych, czyni człowieka obiektywnie pięknym wobec Boga. “W tym stroju – konstatuje Edyta Stein – dusza tak się podoba Umiłowanemu, że tyle odeń otrzymuje, ile się spodziewa...”. (E. Stein, Wiedza Krzyża, Kraków 1994, s. 163.)