(8) Ronin pośród zbawionych
Ciekawe, że zupełnie od niechcenia
poruszyć do głębi najbardziej niedostępne przestrzenie naszego serca może
spotkanie codzienne, które aż chce się nazwać rutyną, przejściem lub obyciem.
Taka jest delikatna inteligencja Boga, że ośmiesza On całkowicie nasz system
obronny, odporny na wołanie kaznodziejów, bombardowany wyrzutami sumienia lub
podważany latami lekturą Prawa czy Proroków. Bóg widzi plan bitwy i wie, że
zbudowaliśmy solidny mur w tych miejscach, w których z zasady spodziewamy się
szturmu. Dlatego bez wysiłku, bez sztabu, bez taktyki, odwiedza nas Pan Bóg z
gestem prostaczków, zapomnianych, bez nazwiska w historii, zamiast aktu
kapitulacji proponując akt nawrócenia. To dlatego nie pamiętam już ani roku,
ani numeru domu tych starszych państwa, którzy wtedy od ponad trzydziestu lat
żyli swym ukrytym życiem niesakramentalnych w Płocku. Byli wierzącymi
katolikami z jednym, znaczącym ich wszak konsekwencją, zakrętem moralnym sprzed
lat. Odwiedziłem ich po kolędzie, gdy oboje przekroczyli już próg
osiemdziesiątki. Nie pamiętam w jaki sposób w rozmowie dobrnęliśmy do
wspomnianego zakrętu, etycznego wypadku i sakramentalnego wyroku: od trzydziestu
lat - wierząc głęboko w Chrystusa – nie przystępowali do Komunii Świętej.
Widziałem przed sobą dwójkę strapionych ludzi. To dlatego coś dodało mi odwagi,
by opowiedzieć im o możliwości próby białego małżeństwa. On popatrzył na mnie
wtedy i z uśmiechem odpowiedział: ależ proszę księdza, my już od kilku lat w
kwestiach seksualnych żyjemy jak brat i siostra. Po kolędzie przyszedł Wielki
Post. Starsi państwo przygotowali się do pierwszej po wielu latach spowiedzi i
Komunii Świętej przyjętej zaraz na Wielkanoc. Jeszcze w Oktawie
Zmartwychwstania Pańskiego Jezus starszego pana odwołał z tego świata. Bóg
czekał, by zaproszenie do zbawienia wręczyć mu podczas Mszy Świętej.
Jeśli więc prawdą jest – na co w pismach
i w gestach tak samo stanowczo, a póki co mało skutecznie, zwracał uwagę papież
Benedykt XVI – że Kościół odnawia się dzięki właściwemu rozumieniu i
przeżywaniu Eucharystii, to obracając bardzo optymistyczne dociekanie wielkiego
teologa w autokrytyczną zadumę, winni jesteśmy przyznać, że nie idzie nam
dobrze odnowa wiary, bo pogubiliśmy się w spójnym rozumieniu i przeżywaniu Mszy
Świętej. Chór śpiewaków, którzy przez wieki zdolni byli jednym głosem utrzymać
ton hymnu Tantum Ergo, łatwo dziś wchodzi w dysonans, dociskając przedwcześnie
lub za późno, każdy inną nutę w liturgicznej kakofonii dźwięków. Jedni więc na
gitarach chcą wyśpiewać w Eucharystii kontynuację żydowskiego sederu w
nowo testamentalnej formie, jaką zdają się niestety narzucać im surowe komisje z
Watykanu. Drudzy, zanim otworzą usta, już gubią się w przekrzykiwaniu, gdzie
podczas występu umieścić krzyż lub gdzie mają siedzieć i stać tak, by każdy
mógł widzieć każdego. Jeszcze inni, z dość szczerą żarliwością poszukując
źródeł Mszy Świętej, za podstawową normę wierności idei Wieczernika uznają
dosłowne kopiowanie przeczuwanych subiektywnie ludzkich gestów i zamysłów
Jezusa. Mówią zatem: jeśli Mistrz spożywał Nową Paschę w postawie pół leżącej,
to i my do kościoła przyniesiemy poduszki; jeśli On przemienił swą Krew w
glinianym naczyniu, to i my usuniemy ozdobne kielichy. Tak mistyczną bliskość
adoracji odziera się niskim, bardzo dosłownym naśladownictwem, z jej intymnego sekretu.
Być może najtrudniejsze jest to, że żaden już dyrygent w tym momencie nie stara
się zapobiec niepokojącemu roztrojeniu istoty i pozycji Mszy Świętej.
Eucharystię wkomponowano gdzieś jako element duszpasterskiego oddziaływania lub
doktrynalnej dyskusji. Redukcja Najświętszego Sakramentu do jednego z
równorzędnych elementów chrześcijańskiego depozytu nieuchronnie prowadzi do
konfuzji w wierze. Chwiejemy się więc między ewangelizatorami, dla których
Eucharystia jest jedynie częścią duszpasterstwa i trzeba dać jej nade wszystko
atrakcyjną formę, a kanonistami, dla których Msza Święta jest tylko przejawem
doktryny, jaką w konkretnym momencie historycznym zdaje się dyskutować Kościół.
Msza Święta z istoty swej nie może być
niczym mniej – ani w nazwie, ani w formie, ani wreszcie w swym znaczeniu – jak
pełnią zbawienia dla ludzi. Jeśli wierzymy dziś jeszcze tak, jak zawsze wierzył
Kościół, to wyznajemy w konsekrowanej Hostii na ołtarzu całkowitą - bez żadnego
braku, rzeczywistą - czyli pewną materialnie mimo ukrycia i substancjalną
obecność Jezusa w tym samym dosłownie Ciele, w którym został On Ukrzyżowany i w
którym Zmartwychwstał. Hostia to ukrzyżowane i zmartwychwstałe, tak więc uwielbione
Ciało Zbawiciela. Msza Święta nie jest jeszcze jedną ucztą lub kolejnym
fragmentem Wielkiego Czwartku. Nie jesteśmy wcale w Wieczerniku. Nie
przyglądamy się też samej śmierci Chrystusa na Golgocie. I nie stajemy na progu
pustego grobu w zadumie, mimo, iż w tradycji nadaje się niedzielnej Eucharystii
miano Małej Wielkanocy. We Mszy Świętej mieści się cała Pascha Pana. On nas tu
gromadzi, jak sprowadził uczniów w Wielki Czwartek do Wieczernika. I On podczas
konsekracji mszalnej zbawia nas codziennie na Krzyżu. On sam wreszcie
zmartwychwstaje w nas na wieczność, gdy komunikujemy z wiarą i moralną
godnością. Od początku więc każdej Mszy Świętej, aż do momentu rozesłania, dosięgamy
pełni zbawienia, bez zbędnych redukcji i dociskania subiektywnych aspektów w
pobożności.
Ronin chodzi na Mszę Święta i ma
nadzieję być zbawionym. Zabierzcie mu Eucharystię, a większą część dni ronina
przykryjecie smutnym cieniem bezsensu. Ni mniej, ni więcej. Mijają lata jego istnienia
na tym świecie. Pod wieczór, podpierając na dłoni swą siwą głowę i dokonując
obrachunku z życiem, ronin wie, że nie udało mu się wszystko. Są w jego życiu
ludzie straceni i chwile przegrane. Nic z tym już nie da się zrobić. Trzeba
uznać, po jakimś czasie, istnienie całego ciągu wydarzeń, które nie mają już
naprawy - mogą być jednak zbawione! Zbawienie wieczne to coś nieskończenie
większego niż ludzka umiejętność odzyskania dawniej utraconych pozycji. Na
przykład, ileż to razy ronin myślał z żalem: tyle lat nie odzywałem się do
mamy, zmarła wczoraj, a ja nie zdążyłem prosić jej o przebaczenie. Co teraz
robić? Naprawy już nie ma. Może być jednak zbawienie. Po zmarłej matce roninowi
pozostał stary mszalik i książeczka do nabożeństwa. Gdy idzie na Mszę Święta,
wkłada je sobie do kieszeni. Zanim usłyszy dźwięk pierwszego dzwonka i pieśni,
wyjmuje mszalik i czyta: módlcie się, aby
Moją i waszą ofiarę przyjął Bóg, Ojciec Wszechmogący.