poniedziałek, 3 listopada 2014

Inteligencją nie grzeszysz...

   Ars jest jednym z najbardziej urzekających miejsc na tej ziemi. I jest również przylądkiem żywej wiary, żarliwej pobożności oraz pięknie sprawowanej liturgii dziś, pośród współczesnego archipelagu ateistycznej Europy zachodniej. Wraz z dwoma kolegami, księżmi, spędziliśmy tam kiedyś cztery dni rekolekcji. Właśnie w domu Vianneya. W trakcie Roku Kapłańskiego. O Proboszczu z Ars, jeszcze w trakcie mojej formacji seminaryjnej zawsze mówiono: prostaczek Boży, trochę nieuk, który jedynie modlitwą, kolanami, nieugiętą wiarą i gigantyczną pobożnością osobistą zdobywał dusze. Tymczasem podczas dni skupienia w Ars dotarło do mnie coś innego. Oto podczas zwiedzania plebanii Vianneya w pewnej chwili trzeba wejść na drugie piętro. Najpierw oczom pielgrzyma przedstawia się wielki zegar, na którym Jana Maria umieścił ścisły plan dnia i nocy, godziny, morderczy i heroiczny schemat, w jakim latami sam funkcjonował. Zaraz obok zegara proboszczowskiej ascezy znajduje się biblioteka Vianneya! Ależ tak - jest to pokój ogromny, a w nim, od góry do dołu: książki, inkunabuły, encyklopedie, które w tamtej epoce kosztować musiały tyle, co dobre oprogramowanie komputera dziś.
   I okazuje się, że oto legendarny prostaczek Boży z Ars był miłośnikiem lektur. Vianney czytał, gromadził książki, a w swojej, parafialnej bibliotece miał za życia prawie wszystkich, najważniejszych autorów ascetycznych tamtego okresu, klasyków, a także dzieła najbardziej światłych teologów, filozofów i literatów świata. To prawda, że w seminarium czasem kładł egzaminy ale nie dlatego, że nie wiedział: po prostu został klerykiem w bardzo późnym wieku, schorowany już nieco i spracowany na roli - w naukę musiał wkładać podwójny wysiłek; ponadto nie znał dobrze łaciny, w której prezentowano wówczas wszystkie zagadnienia i zdawać trzeba było wszystkie egzaminy. Stąd brały się kłopoty intelektualne Vianneya. W żadnym wypadku nie był jednak nieukiem. Wprost przeciwnie - po wizycie w Ars utwierdziłem się w przekonaniu, że Jan Maria był wysokiej klasy intelektualistą w sutannie, oczytanym, światłym księdzem, który w swoim planie dnia ściśle zastrzegł sobie czas dla studium. Było ono w Jego systemie duchowym przede wszystkim przedpolem kaznodziejstwa i katechezy.
   Być może w dzisiejszych czasach ważna i pożyteczna będzie także ta uwaga: intelektualiści, biznesmeni, politycy, jednym słowem chrześcijanie dużego sukcesu również mogą być zbawieni. Zapanowała dziś bowiem w Kościele powszechna moda na ubogich. I to jest z jednej strony bardzo chwalebne: organizować ubogim paczki na święta, zgarniać bezdomnych z ulicy, czy odwiedzać samotnych. Zgadza się: nie ma chrześcijaństwa bez praktyki miłosierdzia. Każdy jednak zdrowy organizm ma swoje dwa płuca. I byłoby czymś zgubnym, skrajnym, niestosownym zapomnieć, że Chrystus tę samą Ewangelię przyniósł żebrakom, co profesorom. I takim samym językiem wiary przemawiał do ubogich tłumów, jak i do wykształconego Nikodema, w tamtym czasie, nocą.
   Mam wrażenie, że dziś, od jakiegoś czasu, intelektualiści w Kościele muszą kryć się zawstydzeni za filarem. Współcześnie uprzywilejowanym, a nawet dość buńczucznym krokiem do świątyni wkraczają ci, którym w życiu nie wyszło: alkoholicy, rozwiedzeni, bezdomni, po swojemu interpretujący błogosławieństwo ubogich i ustanawiający, coraz to śmielej, swój świat albo siebie jako normę Ewangelii. Chrześcijan zdolnych, wykształconych, tych, którym w życiu wyszło, wcale niedyskretnie przesuwa się gdzieś pod chór. Jak już muszą - niech tam sobie postoją. Nie wiem, jakie miejsce w Kościele dziś mógłby zająć choćby Święty Justyn, który swym genialnym intelektem położył monumentalne podwaliny pod pierwszy dialog chrześcijaństwa z pogańską filozofią? Nie jestem pewien, czy w Kościele dziś przyjęto by nawrócenie Chestertona? I zapewne na jeszcze większe odosobnienie niż kiedyś, zostałby skazany John Henry Newman, gdyby zdecydował się przejść z anglikanizmu do Kościoła katolickiego dziś. Ta nietolerancja wobec chrześcijan inteligentnych i wykształconych najbardziej pasuje krytykom Kościoła i ateistom. Sprawa jest jasna. Gdyby udało się przerobić chrześcijan na urzędników socjalnych, którzy zaspokajają pierwsze potrzeby osób zmarginalizowanych społecznie, Kościół wydajnie wyręczy państwo w wydatkach na rzecz ubogich, a ponad to przestanie pisać, dyskutować, zachwycać, brylować wiedzą i erudycją - z centrum kultury wypchnięty na dalekie jej peryferia.
   Potrzeba więc nam dziś w Kościele wrócić do równowagi. Oczywiście, że ważne miejsce w chrześcijaństwie zajmuje preferencja na rzecz ubogich. Ważne ale nie jedyne. Myślę, że czas zbudować w Kościele współczesnym preferencję na rzecz zdolnych i inteligentnych. W istocie przecież te dwie preferencje istniały od zawsze obok siebie i współpracowały dobrze. Po cóż to wypaczać? Jeśli doceni się w Kościele zdolnych, wykształconych, inteligentnych i zaradnych oraz uformuje się ich właściwie i w sposób pogłębiony, z tego z czasem skorzystają też ubodzy. Ci bowiem inteligentni i bogaci chrześcijanie, nawracając się, nie skąpią ani sił, ani funduszy, ani zdolności by służyć zmarginalizowanym. Jeśli jednak z góry, decyzją głupiej ideologii, wyprosi się inteligentnych z Kościoła - upadnie estetyka, pozamykają nam szkoły i uniwersytety, zamilknie chrześcijański komentarz społeczny - a ubodzy pozostaną sami na ulicy, tak jak sami żyli tam już wcześniej.
   Zrównajmy więc dziś i to szybko preferencję na rzecz ubogich z preferencją na rzecz zaradnych i inteligentnych. Kościół na serce i rozum na właściwym miejscu. A tym chrześcijanom, którzy ukończyli studia, zbudowali dom, zasadzili drzewo, zdobyli pozycję społeczną, otworzyli szkoły i czują się w życiu spełnieni, powtarzając sobie z zawstydzonym zdziwieniem nieraz: Boże, tyle rzeczy wyszło mi w życiu...chciałbym dedykować to stare, mądre, polskie porzekadło - nie bój się, nic się nie stało! Jest dobrze - inteligencją nie grzeszysz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz