czwartek, 30 marca 2017

KODEKS RONINA cz. IV

(4)  Ronin w lepszym niebie

Ulicy Brzeskiej w Warszawie przyklejono brzydką i jak zobaczymy za chwilę, niczym nie uzasadnioną opinię. Że wejść tam można tylko po znajomości, że po nocy biją w twarz, że przechodniom cwaniacy z kamienic zręcznie wkładają ręce do kieszeni i że mieszkać tam lub choćby wynająć pokój to dzicz, dżungla, klin i porażka. A na Brzeskiej mieszka Pan Bóg. Skręcając w prawo z Ząbkowskiej od Carefourra i ciągnąc odważnie wzdłuż szarych kamienic ku Kijowskiej, w połowie spaceru podnieście głowę w stronę nieba. Zobaczycie bez wysiłku na poddaszu szereg białych okien, które Mali Bracia wstawili tam przed laty, korzystając z profitów wydawniczej nagrody dla Morisa – mieszkanie Boga. I nie znam innego biura, domu, warsztatu czy apartamentu, którego drzwi o dowolnej porze dnia i nocy, wiosny lub jesieni, otwierałby ktoś tak, jak robi to Kazek Dmitrzak. Niewysoki wzrostem Mały Brat, w białej krymce ściągniętej z Kazachstanu, nieważne kogo dojrzy na wycieraczce, wznosi wysoko ramiona, uśmiecha się i mówi: radocha! A wokół śmierdzi wilgocią na klatce, drewniane schody sprzed wojny jęczą duszone pospiesznymi krokami, klną cienkie, tekturowe ściany i milczą nieprzystępnie twarze w kapturach, oświetlane co sekundę na mrozie chybotliwym płomykiem tlącego się papierosa. I już dalej tworzymy sobie w wyobraźni pobożną historię o duchowych synach Karola de Foucauld, którzy bohatersko poszli tam, gdzie nie chciał nikt postawić swej stopy, stworzyli doskonałą wspólnotę, bezinteresownie kochają ubogich, żyją jak Jan Chrzciciel samym Słowem na pustyni i usprawiedliwią tym życiem wszystko. Stop klatka! Moi Mali Bracia to ludzie z krwi i kości. Pamiętam wieczór po adoracji na Brzeskiej. Zrobiło się późno, było nam radośnie, gdy od tabernakulum w niewielkiej kaplicy przeszliśmy do stołu w jeszcze mniejszym saloniku. Nagle usłyszeliśmy przekleństwa i dzwonek do drzwi. Brat Sławek podniósł się z wysiłkiem i wrócił za kilka minut ze zmęczoną twarzą. Napotkał pytający wzrok Kazka, skinął dłonią bez dyskusji i wyraźnie zmęczony, wyszeptał: znów to samo.
Nie mam zaufania do barokowej duchowości. Uchował się nam i ma się zgoła dobrze specyficzny typ wyśrubowanych przeżyć, podobnych trochę do religijności, trochę do pobożności, a trochę nawet do wiary. Barok duchowy ma na celu utuczyć duszę tak, by przez obfite fałdy emocji, proroctw, misteriów i pocieszeń, nie mogła się więcej zderzyć z twardymi kantami egzystencji. Postnowoczesność dogorywa ale dwa skutki modernizmu: wyznające rozum oświecenie i czczące serce romantyzm, nie mogą nadal oglądać się na oczy. Nawet w świątyni. Wykształceni chrześcijanie wyczytali już wszystko w bibliotekach katolickich fakultetów i broniąc w milczeniu priorytetów rozumności w wierze, zredukowali swą skąpą aktywność do tradycyjnych manifestacji. Obrażeni. Zero inicjatyw. Z kolei popularna większość parafialnych bywalców uznaje scholastykę za trudną do strawienia i z entuzjazmem ulega efemerycznej fali chaotycznej dowolności, która w ostatnich latach nie znajdując już większego oporu, robi wszystko, aby oderwać wierzące masy od istnienia. Życie jest prozaiczne, religia więc musi być wzniosła. Nie lubimy swej zmęczonej pracą twarzy. Wstydzimy się siebie, klnąc na tramwaj, co właśnie nam odjechał. Jesteśmy smutni, bo przedłużył się remont. Milczymy znacząco zatopieni w papierach. Patrzymy ukradkiem na zegarek, zwisając przy szpitalnym łóżku dziadka chorego na nowotwór. Szemrzemy, grzebiąc w pieluchach nowo narodzonego dziecka. Tutaj nie ma nieba – myślimy. To pachnie brzydko, dekoncentruje mistyka, nudzi, jest banalne i kończy się do tego tak samo. Ale przyjdzie wreszcie ta jedna godzina w tygodniu, gdy poszybujemy tam, gdzie na ołtarzykach naszych egzaltowanych pobożności tłoczą się barokowe figurki. To chyba dlatego prawie wszystkie rekolekcje w katolickich kościołach od trzydziestu ponad lat muszą przewidzieć w tytule następujące frazy: czad, odlot, doświadczenie i przytulanie się do Boga. A na drzwiach obok przybity obowiązkowo plakat z nadpobudliwą, dobrze wypasioną, przebudzoną owieczką, która hasa na zielonych pastwiskach egzaltacji, z daleka od rzeczywistości.
Ronin tymczasem pisze swój duchowy pamiętnik. Mottem wewnętrznych zapisków na pierwszej stronie mieszczącego się w kieszeni kajeciku, jest stanowcze zdanie jednego z najbardziej nowoczesnych świętych w historii chrześcijaństwa – ksiądz Escrivá powiedział: albo spotkacie Boga w podstawowej rzeczywistości swojego życia, albo nie spotkacie Go nigdy. Chrześcijański Ronin wie, że ludzkie lokalizacje nieba przekłamują fakty. Od chwili Wcielenia opustoszało niebo mitologów. Niebo jest tam, gdzie pragnie być Bóg. A Boga nie ma w adresówce wypoczętych celebrytów, jest natomiast przeczuwalny w miejscach, gdzie obficie przelewa się Krew Baranka. Ronin więc uważnie obserwuje świat i człowieka: w okopach zimnej wojny za chwilę zginie żołnierz, zagryzając z rozpaczy zęby na różańcu. Ktoś w hospicjum trzyma w dłoni bladą rękę swego brata, walcząc by ten jeszcze nie odchodził. Profesor zamyka cicho aulę, słucha sumienia i wie, że nigdy tu nie wróci, bo odmówił lojalności reżimowi. Ksiądz na Zachodzie samotnie składa co dzień ofiarę Mszy Świętej. Bezdzietne małżeństwo wygodnie zna od lat swoje wady i zalety, mimo to adoptują dziecko. Chirurg żegna się i skalpelem nacina pierś niemowlęcia - mniejszą od jego pięści. Biedny chłopak z ulicy w towarzystwie anioła stróża zwraca ze wstydem to, co wczoraj ukradł bogatemu piekarzowi. Szczupły student, nie wierząc w księży, tej nocy otwiera Biblię. Młoda matka nie śpi do świtu, nasłuchując płaczu swej córki, by żyła, była zdrowa i czuła się kochana.

Od roku z mojego okna, gdy tylko wstanę ze snu, patrzę w kierunku wzgórza Verdun, na którym przed dwoma wiekami Matce Bożej postawiono niewielkie sanktuarium. W uroczystość Zwiastowania jak codziennie od lat modliłem się brewiarzem – tym razem po hiszpańsku. W hymnie z jutrzni natrafiłem na zdanie, które zmąciło spokojny nurt psalmów i nie pozwoli o sobie zapomnieć aż do śmierci. W hiszpańskojęzycznym śpiewie z laudesów tego dnia, poeta zaskakująco opisuje decyzję Stwórcy, mówiąc: jest pewne, że tego dnia Bóg zstąpił na ziemię, ale jest też pewne, że biorąc ciało z Maryi, zstąpił do lepszego nieba. Que hoy bajó Dios a la tierra es cierto; pero más cierto es que, bajando a María, bajó Dios a mejor cielo. Mówią więc, że do nieba idzie się z Bożej łaski, a nie przez wzgląd na ludzki wysiłek. Zgoda, człowiek jednak w obrębie łaski musi zdobyć się na jeden, konieczny wysiłek, aby wejść do nieba – trafić pod właściwy adres. Niebo mieści się na Brzeskiej.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz