(18) Ronin ma prawo do miłości
Marzenie
jest jak mgła gdzieś tam nad doliną. Otwierają się oczy i widać tylko szczyty
gór, do których nie ma żadnego dostępu. Nagle góra oddycha wiatrem i w jednej
chwili nie ma mgły lecz podnosi się ta ścieżka, po której trzeba wspinać się na
szczyt i są kamienie, na których trzeba mocno wspierać konsekwentne kroki.
Marzenia przeszkadzają w kochaniu. Bo miłość jest w istocie rewolucją. Gryzie
rzeczywistość. Dopełnia się przez to, co realne. Miłość ludzka jeszcze nie
narodzi się, a już stroni od utopii, mrzonek i snów – obłapianie odmętów
wyobraźni nie pozwala kochać. Kłopot właśnie z tym, co jest poprawnym
porządkiem miłości? Wielu - w momencie emocjonalnej pasji lub zakochania -
bierze za coś drugorzędnego rozeznanie: od czego miłość wychodzi i ku czemu tak
naprawdę zmierza? A zasada jest prosta. Jeśli u podstaw uczucia kładzie się słówka,
pocałunki, pasje i obściski, podnieta co najwyżej dosięgnie pożądania. Gdy zaś
fundamentem relacji będzie rzeczywistość, przyszłość, wierne postępowanie,
przyjaźń i praca, uczucie przetrawi glebę świata. Przyjdzie też czułość lecz przedstawi
się wówczas jako naturalna konsekwencja wespół obcowania - bez wymuszeń i bez
braku dyskrecji. To dlatego ludzie konsekwentni w czynach przez miłość zmieniają
świat.
Kiedy
mocno spóźniony i poirytowany moją nieporadnością przy wymienianie autobusów na
tramwaje, a przejść dla pieszych na kolejne stacje metra, dobiegłem wreszcie
pod literkę M jak Metro Politechnika, Radek od dłuższego czasu był na
wyznaczonym miejscu i czekał. Niezłomność oczekiwania zmierzyłem natychmiast
intensywnością odmrożonej skóry na nosie i wargach przyjaciela. Musiał sterczeć
tu ponad godzinę, selekcjonując badawczym wzrokiem wypadający chaotycznie z bramek
metra tłum. I niech nikt nie pomyśli nawet, że na powitanie otrzymałem całą
serię pełnych goryczy pytań z racji: gdzieś ty był tyle czasu? Nie widzieliśmy
się ponad rok. Powitanie było krótkie i serdeczne. Wyjaśniłem motywy mojej
bezradności. Usłyszałem oczywisty komentarz: Warszawa, po czym jadąc już w
ciepłym aucie Radka w stronę Karczewa mogłem zamienić się w słuch. Radek ma
nowe stanowisko w pracy. Rozpoczęli kolejny rok małżeńskiego życia z Patrycją.
Brakuje mu czasu i częstszych wizyt w domu rodzinnym, w Przasnyszu. Stasiu – ich
starszy syn, to arystokrata życia. Marysia za to bardziej stonowana, spokojna.
Nie wiedzą tylko póki co, jak nauczyć Marysię i Stasia udziału w Mszy Świętej.
Chodzą więc na zmianę do kościoła, a pragnęliby razem. Patrycję, która z
radością otworzyła nam drzwi ich domu w Karczewie, znałem nie pamiętam od
ilu już lat i byłem świadkiem tego, jak przechodziła wszystkie etapy życia: od
młodej dziewczyny, śpiewającej psalmy na liturgiach, przez studentkę, żonę i
mamę, aż do wytrawnej pani profesor od literatury. Patrycja dziś czyta książki
nocą, gdy dzieciaki śpią. Radek i Patrycja to jedni z nielicznych ludzi, którzy
zdecydowanie zagospodarowywują swoje miejsce w życiu i może nawet nie zdają
sobie sprawy, że zmieniają tym świat. Godziny naszego spotkania płynęły zbyt
szybko. Wychodziłem na przystanek gdy było już ciemno, więc Patrycja chciała towarzyszyć
mi jeszcze kilka kroków. Wiedzieliśmy, że kolejny raz przyjdzie nam rozmawiać
może za parę lat. Zanim nadjechał autobus, bez zbędnych sentymentów, omówiliśmy
jeszcze szereg najważniejszych spraw i punktów chrześcijańskiego życia
wewnętrznego.
Logika
wiary pozostaje współcześnie dla wielu odległą wyspą bez latarni. Jedną z
istotnych różnic w myśleniu jest też kwestia sporu o sens miłości. Otoczeni
jedyną do przyjęcia interpretacją współczesnego świata zgadzamy się już dla świętego
spokoju myśleć, że miłość to w istocie potańcówka, chamskie wsuwanie ręki pod
sukienkę, narkotyk lub brzydki oddech pod płotem o północy – nic więcej.
Dlatego Jezus, wykładając słuchaczom swój długi dyskurs w piętnastym rozdziale
ewangelii Jana, dopuszcza się rzeczy współcześnie skandalicznej. Przedstawia
miłość w świetle prawa i uwierzytelnia ludzkie uczucie przez kryterium
przykazania. Chrystus Pan jest w swym rozumieniu miłości zupełnie
kontrkulturowy, gdy mówi: “To jest bowiem moje przykazanie, abyście się
wzajemnie miłowali, jak Ja was umiłowałem. Nie ma większej miłości nad tę, gdy
ktoś poświęca swoje życie za przyjaciół. Wy jesteście moimi przyjaciółmi, jeśli
spełniacie wszystko, co wam polecam” (J 15, 12 – 14). Przecież miłość dziś musi
być wiatrem schwytanym we włosach, seksualną chimerą lub niedokończonym
tajemniczo poematem, romantycznym kiczem, który będzie przeklinał klarowność definicji, bezprawnie
skandowanej w przykazaniu.
Trzeba
przede wszystkim zrozumieć, czym jest prawo w rozumieniu wiary? Gdyby bowiem
Jezus zmuszał nas, aby miłość uwiązać do dekretu, którego autor upiera się, by
jechać z taką a nie inną prędkością, podbijać dokumenty przed upływem czasu ich
ważności, przysięgać na wszystkie konstytucje narodów lub przekraczać jezdnię
po pasach, mielibyśmy rację, podejrzewając słowo Pana o gruby, apokryficzny
blef. Prawo stanowione w ramach ludzkiej cywilizacji jest mniej lub bardziej
pożytecznym paragrafem. W świecie wiary tymczasem przykazanie określa się
mianem prawa naturalnego. Jest więc ono nie tyle konieczną regułą sprawnie
koordynującą życie jednostek w stadzie, co niezbywalną zasadą, która pozwala
człowiekowi być autentycznie sobą. Zapewne dlatego w Piśmie Świętym jest
wspomniane, że fundament prawa to jednocześnie serce objawienia i nie dochodzi
tu do żadnej kolizji między literą a duchem. Kochać autentycznie to pozostawać
w samym sercu prawa naturalnego, gdy ten, kto przyjmuje i deklaruje uczucie,
zgadza się do końca na to, kim jest. Prawdziwa miłość jest uporządkowana. Chaos
przeczy miłości. Na próżno ojciec mówiłby swemu dziecku: kocham cię, odchodząc
daleko i depcząc tym samym wierne i słodkie jarzmo powołania. Nie może myśleć o
miłości ojczyzny zdrajca. I nie kocha Boga mnich, przeciw któremu cisza
krzyczy. Tym samym miłość nie zależy od sentymentu. Człowiek ma prawo do
miłości.
W roku 2013 ronin
wybrał się na premierę filmu “Ida”. Przed wygaszeniem świateł szanowny pan w
oficjalnym garniturze przemawiał długo, dedykując emfatyczną laudację Pawłowi
Pawlikowskiemu. Reżyser podniósł się z krzesła tylko na chwilę, niezręcznie
sygnalizując, że przecież nie spodziewał się wizyty kogoś z ministerstwa. Na
koniec odsłonięto blade oko ekranu. Recepcję produkcji u ludzi na widowni ronin
przewidział już wcześniej – jedni ziewali znudzeni, drudzy w podnieceniu
chłonęli każde przesłanie celuloidowego moralitetu. Sam ronin wysiedział na
swym krześle prawie do końca projekcji. Nie wytrzymał jednak sceny, w której
młody chłopak prosi Idę: pojedziemy nad morze, a ona mówi – po co? Potem kupimy
sobie psa. Po co? Założymy dom, będziemy mieli dzieci – ale po co? W tym momencie
ronin podniósł się z miejsca. Zaczął brnąć w stronę zaćmionego światła nad
drzwiami, potrącając co chwila rozciągnięte nogi ludzi z kolczykami w nosach,
ubranych w za szerokie koszule i spodnie opuszczone po kolana, palących skręty
na widowni i spluwających pokątnie. Chrześcijański ronin wyszedł z kina. Ida zabrała
walizkę i z goryczą wróciła do klasztoru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz