czwartek, 6 lipca 2017

KODEKS RONINA

(8)  Ronin pośród zbawionych

Ciekawe, że zupełnie od niechcenia poruszyć do głębi najbardziej niedostępne przestrzenie naszego serca może spotkanie codzienne, które aż chce się nazwać rutyną, przejściem lub obyciem. Taka jest delikatna inteligencja Boga, że ośmiesza On całkowicie nasz system obronny, odporny na wołanie kaznodziejów, bombardowany wyrzutami sumienia lub podważany latami lekturą Prawa czy Proroków. Bóg widzi plan bitwy i wie, że zbudowaliśmy solidny mur w tych miejscach, w których z zasady spodziewamy się szturmu. Dlatego bez wysiłku, bez sztabu, bez taktyki, odwiedza nas Pan Bóg z gestem prostaczków, zapomnianych, bez nazwiska w historii, zamiast aktu kapitulacji proponując akt nawrócenia. To dlatego nie pamiętam już ani roku, ani numeru domu tych starszych państwa, którzy wtedy od ponad trzydziestu lat żyli swym ukrytym życiem niesakramentalnych w Płocku. Byli wierzącymi katolikami z jednym, znaczącym ich wszak konsekwencją, zakrętem moralnym sprzed lat. Odwiedziłem ich po kolędzie, gdy oboje przekroczyli już próg osiemdziesiątki. Nie pamiętam w jaki sposób w rozmowie dobrnęliśmy do wspomnianego zakrętu, etycznego wypadku i sakramentalnego wyroku: od trzydziestu lat - wierząc głęboko w Chrystusa – nie przystępowali do Komunii Świętej. Widziałem przed sobą dwójkę strapionych ludzi. To dlatego coś dodało mi odwagi, by opowiedzieć im o możliwości próby białego małżeństwa. On popatrzył na mnie wtedy i z uśmiechem odpowiedział: ależ proszę księdza, my już od kilku lat w kwestiach seksualnych żyjemy jak brat i siostra. Po kolędzie przyszedł Wielki Post. Starsi państwo przygotowali się do pierwszej po wielu latach spowiedzi i Komunii Świętej przyjętej zaraz na Wielkanoc. Jeszcze w Oktawie Zmartwychwstania Pańskiego Jezus starszego pana odwołał z tego świata. Bóg czekał, by zaproszenie do zbawienia wręczyć mu podczas Mszy Świętej.
Jeśli więc prawdą jest – na co w pismach i w gestach tak samo stanowczo, a póki co mało skutecznie, zwracał uwagę papież Benedykt XVI – że Kościół odnawia się dzięki właściwemu rozumieniu i przeżywaniu Eucharystii, to obracając bardzo optymistyczne dociekanie wielkiego teologa w autokrytyczną zadumę, winni jesteśmy przyznać, że nie idzie nam dobrze odnowa wiary, bo pogubiliśmy się w spójnym rozumieniu i przeżywaniu Mszy Świętej. Chór śpiewaków, którzy przez wieki zdolni byli jednym głosem utrzymać ton hymnu Tantum Ergo, łatwo dziś wchodzi w dysonans, dociskając przedwcześnie lub za późno, każdy inną nutę w liturgicznej kakofonii dźwięków. Jedni więc na gitarach chcą wyśpiewać w Eucharystii kontynuację żydowskiego sederu w nowo testamentalnej formie, jaką zdają się niestety narzucać im surowe komisje z Watykanu. Drudzy, zanim otworzą usta, już gubią się w przekrzykiwaniu, gdzie podczas występu umieścić krzyż lub gdzie mają siedzieć i stać tak, by każdy mógł widzieć każdego. Jeszcze inni, z dość szczerą żarliwością poszukując źródeł Mszy Świętej, za podstawową normę wierności idei Wieczernika uznają dosłowne kopiowanie przeczuwanych subiektywnie ludzkich gestów i zamysłów Jezusa. Mówią zatem: jeśli Mistrz spożywał Nową Paschę w postawie pół leżącej, to i my do kościoła przyniesiemy poduszki; jeśli On przemienił swą Krew w glinianym naczyniu, to i my usuniemy ozdobne kielichy. Tak mistyczną bliskość adoracji odziera się niskim, bardzo dosłownym naśladownictwem, z jej intymnego sekretu. Być może najtrudniejsze jest to, że żaden już dyrygent w tym momencie nie stara się zapobiec niepokojącemu roztrojeniu istoty i pozycji Mszy Świętej. Eucharystię wkomponowano gdzieś jako element duszpasterskiego oddziaływania lub doktrynalnej dyskusji. Redukcja Najświętszego Sakramentu do jednego z równorzędnych elementów chrześcijańskiego depozytu nieuchronnie prowadzi do konfuzji w wierze. Chwiejemy się więc między ewangelizatorami, dla których Eucharystia jest jedynie częścią duszpasterstwa i trzeba dać jej nade wszystko atrakcyjną formę, a kanonistami, dla których Msza Święta jest tylko przejawem doktryny, jaką w konkretnym momencie historycznym zdaje się dyskutować Kościół.
Msza Święta z istoty swej nie może być niczym mniej – ani w nazwie, ani w formie, ani wreszcie w swym znaczeniu – jak pełnią zbawienia dla ludzi. Jeśli wierzymy dziś jeszcze tak, jak zawsze wierzył Kościół, to wyznajemy w konsekrowanej Hostii na ołtarzu całkowitą - bez żadnego braku, rzeczywistą - czyli pewną materialnie mimo ukrycia i substancjalną obecność Jezusa w tym samym dosłownie Ciele, w którym został On Ukrzyżowany i w którym Zmartwychwstał. Hostia to ukrzyżowane i zmartwychwstałe, tak więc uwielbione Ciało Zbawiciela. Msza Święta nie jest jeszcze jedną ucztą lub kolejnym fragmentem Wielkiego Czwartku. Nie jesteśmy wcale w Wieczerniku. Nie przyglądamy się też samej śmierci Chrystusa na Golgocie. I nie stajemy na progu pustego grobu w zadumie, mimo, iż w tradycji nadaje się niedzielnej Eucharystii miano Małej Wielkanocy. We Mszy Świętej mieści się cała Pascha Pana. On nas tu gromadzi, jak sprowadził uczniów w Wielki Czwartek do Wieczernika. I On podczas konsekracji mszalnej zbawia nas codziennie na Krzyżu. On sam wreszcie zmartwychwstaje w nas na wieczność, gdy komunikujemy z wiarą i moralną godnością. Od początku więc każdej Mszy Świętej, aż do momentu rozesłania, dosięgamy pełni zbawienia, bez zbędnych redukcji i dociskania subiektywnych aspektów w pobożności.

Ronin chodzi na Mszę Święta i ma nadzieję być zbawionym. Zabierzcie mu Eucharystię, a większą część dni ronina przykryjecie smutnym cieniem bezsensu. Ni mniej, ni więcej. Mijają lata jego istnienia na tym świecie. Pod wieczór, podpierając na dłoni swą siwą głowę i dokonując obrachunku z życiem, ronin wie, że nie udało mu się wszystko. Są w jego życiu ludzie straceni i chwile przegrane. Nic z tym już nie da się zrobić. Trzeba uznać, po jakimś czasie, istnienie całego ciągu wydarzeń, które nie mają już naprawy - mogą być jednak zbawione! Zbawienie wieczne to coś nieskończenie większego niż ludzka umiejętność odzyskania dawniej utraconych pozycji. Na przykład, ileż to razy ronin myślał z żalem: tyle lat nie odzywałem się do mamy, zmarła wczoraj, a ja nie zdążyłem prosić jej o przebaczenie. Co teraz robić? Naprawy już nie ma. Może być jednak zbawienie. Po zmarłej matce roninowi pozostał stary mszalik i książeczka do nabożeństwa. Gdy idzie na Mszę Święta, wkłada je sobie do kieszeni. Zanim usłyszy dźwięk pierwszego dzwonka i pieśni, wyjmuje mszalik i czyta: módlcie się, aby Moją i waszą ofiarę przyjął Bóg, Ojciec Wszechmogący.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz