Świat
współczesny cierpi. Wydaje się, że sugestywne metafory antycznego Sofoklesa,
czy nostalgiczne hymny średniowiecznych bardów, romantyczny grymas młodego
Wertera oraz moralny konflikt braci Karamazow, stanowiły jedynie intymne
preludium wrażliwych dusz, którego zaśpiew oswajał ludzkość z apogeum bólu,
jakiego dosięgamy dziś. Życie ludzi aktualnego czasu ciąży bezdyskusyjnym
bólem. Owo cierpienie chwilami zmienia się w wyrok, ponieważ współczesna
generacja nie szuka uleczenia bólu egzystencji w Bogu. Stan cierpienia
skonfrontowany z duchową ignorancją mnoży odczuwalność bólu. Jest pewne, że ból
przeżywany jedynie w perspektywie medycznej: z pigułką, kroplówką, amputacją,
lub psychologicznej: z terapeutą, na fotelu psychologa, lub społecznej: z
narkotykiem, dyskoteką, mocnym bodźcem seksualnym - bez odniesienia duchowego,
potrafi dehumanizować człowieka. To dlatego współcześnie obnosi swój ból po
różnych metropoliach świata wielu ludzi jakby zniekształconych w sobie. Dusza
odsłonięta bez zbroi duchowej wobec agresji bólu doznaje wewnętrznego
okaleczenia. Jak najszybciej więc trzeba dziś człowieka ponownie uzbroić.
Wypróbowana mądrość chrześcijaństwa, w konfrontacji z bólem nigdy nie ufała
światowej ideologii, ale pogłębiała w niewielu wybranych, którzy raz jeszcze
ratowali wszystkich, ducha pokuty. W epoce bolesnej bezradności czas powrócić
do tematu świadomej, miłosnej, zastępczej pokuty niektórych, składanej
konsekwentnie za wielu.
Niekłamana potęga fenomenu
chrześcijańskiej pokuty dotarła do mnie wówczas, gdy poznałem pierwszy raz
księży spowiedników, którzy swym penitentom po spowiedzi z rozmysłem nakładali
niewielkie akty pokutne, a następnie sami zranionemu Bogu wynagradzali za
grzech cierpliwie, w ukryciu, ze świadomym oddaniem, w głębokim duchu
zadośćuczynienia. Takich spowiedników w Kościele jest dzisiaj niemało. Nie
zapomnę również pierwszego wieczoru i pierwszej adoracji Najświętszego
Sakramentu w pięknej kaplicy domu Małych Braci Jezusa w Warszawie, na ulicy
Brzeskiej. Wokół świat stołecznej dzielnicy Pragi cierpiał. Przez tekturowe ściany
mieszkania na poddaszu, które od lat zasiedlają trzej bracia, docierały do nas
różnorodne odgłosy udręki: kłótnie, przekleństwa, pościgi, ucieczki, tupot nóg,
dźwięk tłuczonej o bruk butelki. Siedzieliśmy ponad godzinę w ciszy przed
Hostią wystawioną do modlitwy na ołtarzu. Wszyscy bracia mieli zamknięte oczy,
białe habity, otwarte na kolanach dłonie. Kogo przynosili Bogu wówczas ci
mnisi, którzy dopiero co wrócili z pracy, z przedmieścia, z tartaku lub
szpitala? Przecież nie widziałem tej nocy egocentrycznych mistyków, tęskniących
za złudną słodyczą ostatniej, wewnętrznej komnaty, skoncentrowanych na sobie,
oderwanych z pogardą od ziemii. Spotkałem tragarzy, co wysiłkiem milczącej
pokuty, odnoszą Bogu świat, który Mu się zagubił. W takim celu i w taki sposób
żyją wśród nas niektórzy: by drogą pokuty wszystkim innym umarłym powracało
życie.
W historii chrześcijaństwa pojęciu
pokuty nadano nad wyraz wiele znaczeń, interpretacji, przyznając mu prawo do
sympatii lub zniesławiając publicznie. Przeszło ono swoistą ewolucję kulturową:
od pierwotnego, właściwego pogłębienia duchowego sensu pokuty, po jej
absolutyzację, aż do współczesnego, prawie całkowitego zaniechania. Dziś nie
wypada już o niej mówić. Ci bowiem, którzy w jakikolwiek sposób nawiązują do
konieczności pokuty, odsyłani są nie tylko przez wyznawców świata ale także
przez modernistów wewnątrz Kościoła, kilka wieków wstecz, do symbolicznego,
obskurnego Średniowiecza. Wielu przypuszcza, iż nawiązanie do pokuty przeczy
miłosierdziu. Większość zaś mniema święcie, że w czasach powszechnej edukacji,
postępu i technologizacji, czynić pokuty nie wypada. Jakby akt pokutny nie miał
niczego wspólnego z aktem oświeconego umysłu. Tak powszechny, negatywny pogląd
o pokucie to skutek coraz bardziej uniwersalnie panującej ignorancji
religijnej, która ducha pokuty sprowadziła zaledwie do kilku twardych,
zadawanych sobie na ślepo, czysto fizycznych umartwień: ranienia skóry,
niewygody snu, głodu, nieładu, biczowania. I tak oto piękna, głęboka,
przemyślana roztropnie i długa tradycja pokuty, która pokoleniom chrześcijan
przywracała młodość duszy, została nagle odarta z duchowości i sprowadzona do
poziomu fanatycznej tortury. Jak do tego doszło?
Tak jak w wielu podobnych
przypadkach o niezrozumieniu decyduje roztargnienie lub brak dbałości o detale.
Myślę, że niebezpieczeństwo błędnej interpretacji pojęcia pokuty kryje się w
dwuznacznym tłumaczeniu słowa nawrócenie, na którego służbie faktycznie zawsze
pozostaje pokuta. W pierwotnej intencji oryginalnych tekstów biblijnych termin
pokuta zestawiany jest z dobrze znanym pojęciem metanoi – czyli zmiany
myślenia, w wyniku którego człowiek radykalnie odwraca się od swego zużycia,
powracając do wiary młodej, wolnej od śmierci i grzechu. Bez wątpienia takie
rozumienie praktyk pokutnych, ich nasilenie, intensywność i kierunek towarzyszą
zawsze pierwszym chrześcijanom. Pokuta podjęta osobiście lub publicznie nie
jest jedynie drastycznym wysiłkiem, ale rodzi nowego, wewnętrznego człowieka –
temu procesowi odpowiadają stosowne w swej dynamice środki. Jednak z racji na
imponujący rozwój liczebny Kościoła, w wieku IV i V wybitny, święty i genialny
tłumacz Biblii, Hieronim ze Strydonu tworzy versio
vulgata Pisma Świętego – łacińskie, popularne tłumaczenie z języków
oryginalnych Starego i Nowego Testamentu, w efekcie czego środowisko
chrześcijan może łatwiej czytać Słowo Boże, zarazem jednak powszechnie odchodząc
od wiernej pierwotnemu duchowi, greckiej Septuaginty. Sądzę, iż w tekście
hieronimowej Wulgaty kryje się ów niewielki szczegół, który w konsekwencji
pozwolił dość dowolnie rozumieć jednoznaczne przecież doświadczenie pokuty. W
miejscu bowiem słowa metanoia, święty
Hieronim zaczyna używać łacińskiego sformułowania poenitentia. Wolno mu było to zrobić, jednak historycznie
udokumentowany, zmienny los wielu tłumaczeń, odpisów, a nawet nadużyć
łacińskiej Wulgaty, sprawia, że idea metanoi - penitencji, zaczyna być
rozumiana przez wielu i praktycznie stosowana jako wyrażenie smutku, bólu,
fizycznego i duchowego cierpienia, jakie z jakiegoś powodu musi przejść
człowiek, by powrócić do Boga.
Mijają wieki. Pod wpływem takiej
interpretacji tłumaczenia Hieronima ciężar praktyk pokutnych rzeczywiście
odchyla się od intensywnych wysiłków podjętych dla wewnętrznego nawrócenia, ciążąc
intensywnie ku wymagającym aktom cielesnym. Pierwotnie kosztowne umartwienia
stanowiły krajobraz pokuty, obecnie zdają się być jej istotą. Powszechnie
przyjmuje się, że pokutę trzeba poczuć, pokuta musi kosztować, zmęczyć,
zaboleć. Być może chwilami, w rozmaitych środowiskach chrześcijańskich, zbyt
radykalnie wyakcentowano zadawanie sobie bólu, prawdziwie odrywając ten
materialny aspekt umartwień - jako zaledwie element pokuty - od istotnego procesu
duchowego nawrócenia. W XVI więc wieku dochodzi do wielkiego zerwania, które
zaowocuje omawianym tu konfliktem interpretacji. Natchniony w swym proteście
Marcin Luter szaleje, kwestionując w Kościele wszystko: od odpustów po
umartwienia cielesne. Nie można odmówić mu jednak tego, że kocha Biblię i
zaniechanemu przez niektórych, najgłębszemu rozumieniu pokuty, to właśnie Luter
– szukając sensu w Piśmie – przywraca oryginalne znaczenie. Pokuta to nie ranienie
sobie skóry biczem – twierdzi zbutowany augustianin – ale zmiana mentalności.
Gdyby zapalczywość Marcina Lutra lepiej służyła jedności, być może
uniknęlibyśmy wielu błędów. Jego radykalizm jednak dzieli, a ów podział
widoczny jest również w skrajnym stosunku chrześcijan wobec pokuty. Ekstremalne
napięcia z reguły prowokują ekstremalne wybory. Zwolennicy więc Lutra chronią
się w jednym narożniku, szukając czystej postaci nawrócenia, bez jakichkolwiek
umartwień cielesnych, które posądzają o katolickie zwyrodnienie, nic więcej. Katole
ówczesnej epoki przeciwnie – z pogardą przestają troszczyć się o duchowy
kontekst pokuty, na przekór mędrkującym lutrom, w religijnym uniesieniu,
aplikując sobie przez wieki ból fizyczny, jako najwłaściwszy wymiar aktu pokutnego.
Kto się biczuje, jest wierny Kościołowi – kto rozmienia zaś pokutę w
egzaltowane dywagacje: anatema sit!
Powracając jednak do najgłębszego
sensu pokuty zacięty i smutny spór między środowiskiem Wulgaty a zwolennikami
Lutra jest bezzasadny. W istocie bowiem pokuta zwraca się jako do swego celu
nie ku dwom różnym sposobom jej praktykowania, ale ku dwom osobom: po pierwsze
– ku obrażonemu przez stworzenie Bogu, któremu człowiek praktykując umartwienie
pragnie powiedzieć przepraszam; po drugie – ku samemu człowiekowi. Antropologiczny
kontekst praktyk pokutnych jest niezmiernie ciekawy. Nie ma w nim bowiem
żadnego konfliktu między tym, co duchowe, a tym, co cielesne. Rzecz można, iż
nie istnieje tak naprawdę pokuta jedynie w wymiarze duchowym lub jedynie w tym
cielesnym. Pojęcie pokuty zbudowane bowiem zostało na bazie konktretnej,
biblijnej i chrześcijańskiej definicji człowieka i od tej definicji nie może
być oderwane. W systemie chrześcijańskiej antropologii człowiek to harmonia
cielesno – duchowa. Chrześcijaństwo jest jedynym systemem wewnętrznym w
historii świata, który w procesie duchowego postępu człowieka przyznaje
jednakową wagę tak duszy, jak i ciału. I pokuta służy dokładnie również temu,
aby człowiek – drogą stosownych umartwień – powrócił do swej naturalnej,
pierwszej i zawsze najważniejszej harmonii, współistnienia, ugody między duszą
a ciałem. To nie dlatego wielu mistyków tak bardzo kochało akty pokutne, że
kojarzyły im się z duszną mogiłą, smutnym memento
mori czy wyklętym przemijaniem upadłego Adama. Wręcz przeciwnie – mistycy
to zwolennicy życia, fascynaci, ludzie aktywni, którzy z czułością traktują
swoją włosiennicę, ponieważ jej stosowanie wzmacnia ciało i oczyszcza ducha,
jednoczy osobę w wewnętrzny, dynamiczny i spójny organizm, który wreszcie potem
oddycha, żyje i tworzy. Kto stosuje umartwienia cielesne w takiej perspektywie,
szybko doświadcza w sobie duchowej równowagi.
Pokuta zatem harmonizuje człowieka.
W religijnej wędrówce współczesności dotarliśmy jednak do skrzyżowania dwóch, biegnących
w odmiennych kierunkach szlaków: musimy stwierdzić, że absolutna większość
nowoczesnego pokolenia – imponująco sprawna w sztuce odchudzania i powszechnie
obecna w klubach fitness - duchowo nie jest zdolna do podjęcia pokuty. Z
drugiej strony między chrześcijanami szybko dojrzewa mała wspólnota ubogich
duchem, bez wpływu, bez sławy, bez publicznego imienia, która potrafi
skutecznie praktykować dzieła pokuty zastępczej – umartwienia poniesionego za inych.
Złamany w sobie człowiek współczesny żyć będzie bez osłony i nie obroni się
sam, jeśli ktoś silny i świadomy nie weźmie na siebie całego ciężaru koniecznej
defensywy. Samotny post ojca wytrwany w imię uzależnionego dziecka ma duchowe
znaczenie. Surowe dni biskupa, który płaci tym trudem za kolejny skandal
księdza, muszą przynieść swój owoc. Dobrowolna noc lekarza w zamian za nieudane
samobójstwo pacienta, włosiennica adwokata za kłamstwo oskarżonego klienta,
jałmużna uczciwego biznesmena, ofiarowane w godnym milczeniu upokorzenie
pracownika przez wyniosłego szefa, uśmiech matki do bezrobotnej córki, klęcznik
proboszcza w zimnej duchowo parafii, to droga powrotu przez heroiczną wiarę
niektórych do wewnętrznej równowagi wszystkich. Jest naprawdę coś intuicyjnie
głębokiego w popularnym słowie: „poświęcenie”. Duch pokuty poniesionej za
innych to umartwienie w sensie poświęcenia – tak czy inaczej po wysiłku
pokutnym zawsze powraca świętość. Trzy bowiem cele inspirują dzieło pokutne za
innych: wynagrodzić zranionemu Bogu, odeprzeć diabła od człowieka, dać ludzkiej
duszy więcej ładu i młodości.
Myślę, że klarownym obrazem
biblijnym pokuty zastępczej jest czysta decyzja młodego Dawida z Księgi
Samuela. Trwa wyczerpująca, nierówna wojna. Niezliczone zastępy dzikich
Filistynów rozbijają swój obóz przeciwko wątłym i przerażonym Izraelitom.
Filistyni już świętując zwycięstwo stacjonują w ziemi Judy, w Soko. Okryci
cieniem porażki Izraelici chronią się w Dolinie Terebintu. Obyczajem antycznym Filistyni,
aby do hucznej wiktorii dodać jeszcze pikanterii w postaci kpiny i szyderstwa, proponują
poniżanym Izraelitom model bitwy indywidualnej. Po cóż mają ginąć wszyscy?
Niech z szeregów izraelskich wystąpią odważni wojownicy, by stawić czoło
ponuremu Goliatowi. Przez czterdzieści dni w obozie Saula nie znalazł się nikt,
kto by sprostał mocy, sprawności i sile dzikiego Filistyna. Aż prawie
przypadkiem Bóg inspiruje młodego chłopca Dawida, który z pełną podziwu
świadomością ofiaruje własne życie w nierównej walce za wszystkich. Bez
rycerskiego oręża, bez silnego ramienia, bez doświadczenie z wojny, Dawid imponująco
pokonuje Goliata. Pokuta zastępcza, choć z perspektywy logiki tego świata,
wydaje się być religijnym romantyzmem, jest niezwyciężona. Doprawdy, nie chce
mi się wierzyć, że w kulturze współczesnej, po doświadczeniu Dachau, po
obaleniu kilku dyktatorów, po zwaleniu w proch wieżowców z World Trade Center,
po wyjałowieniu luksusem i gwałtach na dworcu w Kolonii, ktoś obiektywnie
wnioskujący miałby jeszcze ufać, że ocalić nas z tej sytuacji może polityka,
ekonomia lub postęp. Jeśli umiera siła ducha, w krok za nią umiera kultura. Nie
bez poważnego motywu, w trudnym przecież dialogu epoki posoborowej, w roku 1978
papież Paweł VI powiedział do wielkiego Jeana Guittona: „Potrzeba, aby trwała
mała trzódka (piccolo gregge),
niezależnie od tego, jak mała ona będzie”.
Przez wiele lat życia w Płocku dane
mi było po wielekroć zastanawiać się nad zawiłym życiorysem burgundzkiego
księcia i świętego Zygmunta, patrona mazowieckiego miasta nad Wisłą. Relikwie kości
czaszki świętego Zygmunta do Płocka z Akwizgranu sprowadził w roku 1166 biskup
Werner. Potem król Kazimierz Wielki ufundował słynną, historyczną, dostojną
hermę z diademem piastowskim, w którym relikwia księcia burgundzkiego znalazła
godne miejsce spoczynku i czci. Kult świętego Zygmunta w Płocku imponuje i
porusza, jednak życie francuskiego arystokraty stawia wiele znaków zapytania.
Według średniowiecznych archiwów bowiem Zygmunt żył w VI wieku, był synem
burgundzkiego króla Gundobalda, z wyznania arianinem, który w pewnej chwili
nawraca się i odchodząc od dominującej wówczas herezji, przystępuje do
katolickiej, wiernej nauce mniejszości. Początkowo Zygmunt władał Burgundią z
powodzeniem, harmonijnie, z upływem czasu dosięga jednak księcia ręka
cierpienia. Ufa zbyt naiwnie intrygom swej drugiej małżonki i w ataku szału zazdrości
o tron, władca podnosi rękę na swojego syna, Sigeryka, którego macocha oskarża
publicznie lecz kłamliwie o zamach stanu. Zygmunt w przypływie emocji zabija
własne dziecko, natychmiast jednak potem – jak podają to kroniki – z płaczem i
bolesnym żalem obejmuje ciało syna. Sumienie władcy przenika pragnienie pokuty.
Funduje więc klasztor kontemplacyjny w Agaunum, w pobliżu dzisiejszej
Szwajcarii, aby tam oddać się modlitwie i umartwieniu, żyjąc jako mnich,
poszukując ulgi w bólu, ponownej harmonii, przebaczenia. Jednak sytuacja
polityczna kraju komplikuje się na tyle, iż Zygmunt musi opuścić monastyr i
odważnie wziąć pełną odpowiedzialność za swe czyny. O życie Sigeryka upomniał
się bowiem jego dziadek, Teodoryk Wielki, który wypowiedział wojnę Burgundii.
Teodoryka wspomaga francuski włodarz Klodomir. Zygmunt odchodząc z klasztoru
opłaca kilku mnichów do końca ich życia, aby pokutę przed Bogiem odbyli jakby
za niego. Sam zaś staje do walki o swój kraj. Taka jest bezlitosna siła
polityki. Zygmunt przegrywa kolejne bitwy. Pewnego dnia pochwycony przez wojska
agresora, zostaje wraz z żoną i dziećmi uprowadzony do Orleanu, a następnie,
około roku 524, w miejscowości Culmiers, okrutnie wrzucony do studni. Umiera w
niej z głodu, wyczerpania i chłodu.
Nie pamiętam już ile razy, po
zakończonej Mszy Świętej w płockiej katedrze, chroniłem się na chwilę modlitwy
w ciszy bocznej kaplicy poświęconej osobie Świętego Zygmunta. I nie wiem ile razy wracało wówczas do mnie to wątpienie: czy można za kogoś odbywać pokutę?
Czy można zostać świętym, płacąc mnichom za post, włosiennicę i psalmy? Dziś
rozumiem to inaczej. Zygmunt, książe burgundzki, nie handlował z Bogiem. Duch
pokuty zastępczej to nie denary dumnego arystokraty. Czystym aktem wiary,
odruchem serca, gestem pokory, szczerym umartwieniem, zmęczeniem kolan Bóg nie
pogardza nigdy. Choćby niewielu wyrównać tym chciało za wszystkich.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz