czwartek, 8 stycznia 2015

W muszelkach twoich dłoni... (por. Mk 10, 17 - 30)

     W piosence Grzegorza Turnaua o wyżej zapisanym tytule, przez nostalgiczny nurt muzyki, przebija głęboko uspokajająca prawda o człowieku. Prawdą o człowieku jest Krzyż Chrystusa. Nie mówię tu mistycznie, metaforycznie albo symbolicznie lecz jak najbardziej realistycznie. Rzeczywistość Krzyża skonstruowana jest z dwóch, wydawać się może, sprzecznych orientacji: to, co wertykalne, wysokie, zmaga się w Krzyżu z tym, co płaskie i horyzontalne. Dlatego upieram się twierdząc, że Krzyż to dopełniona praktycznie antropologia. Jesteśmy bowiem w sobie wielcy, wzniośli, kroczący wzwyż, zdolni do heroizmu i nieznanych historii poświęceń - jesteśmy już odkupieni. I zarazem jesteśmy po ludzku mali, grzeszni, uparcie docześni. Wczoraj wojownicy, a dziś politycy. Wczoraj na froncie, dziś znów w układach. Jesteśmy tak niepozorni, że całą historię każdego z nas, tę legendę, za którą hojnie płacimy wszystkie siły, aż do ostatniego siwego włosa na głowie, tę właśnie prywatną, wydumaną, wielką historię życia, można zamknąć w muszelkach naszych dłoni. Jeśli istotną prawdą o nas jest nasza maleńkość, to jednocześnie najgłębszą mądrością życia jest wewnętrznie pogodzić się z własną niepozornością. Krzyż to realna antropologia.
         Warto więc medytować uważnie kierunek myślenia Jezusa, ujawniony w dziesiątym rozdziale Ewangelii Marka. Naszego Pana męczy wyraźnie wydumana wielkość bogatego młodzieńca, który co prawda przestrzega wszystkich przykazań, ale nie jest dostatecznie wolny, aby zrozumieć, że nie stanowi centrum świata. Mistrza musi również smucić sugestywne pytanie Piotra, który widząc, że wszystko, co ludzkie w jego życiu przechodzi do przeszłości, stara się jednak zasugerować Jezusowi jakieś zabezpieczenie na przyszłość. Apostoł nie rozumie, że nie ma o co walczyć, a to, co przygotuje Bóg – wystarczy. Jak absurdalne i śmieszne są nasze boje o ocalenie choćby odrobiny wielkiej legendy, którą pieczołowicie snujemy w życiu: na starość, dla potomnych.
           Od wielu miesięcy otrzymuję od ludzi elektroniczne listy pełne entuzjazmu. Z odległości bezpiecznej Polski życie misjonarza jawi się jako idealny przyczynek do wypełnionej niezwykłością legendy. Piszą więc ludzie i pytają: a iluż to pogan się ochrzciło? Kto się nawrócił? Czy wokół mojej misji z daleka widać malownicze krajobrazy, góry, strumienie, gigantyczne drzewa, w gałęziach których różnobarwne ptaki wyśpiewują Stwórcy podniebne hymny? A ile przygód codziennie przeżywa misjonarz, za każdym razem cudem uchodząc z życiem? Odpisuję więc i ja z radością, ani słowem nie mówiąc nawet o tym, że misja na końcu świata to długie chwile samotności; że trzeba wstać wcześnie rano i otworzyć kościół, do którego zachodzi niewielu, a wieczorem, przed Mszą uderzyć trzy razy w dzwon, bo sił na to brakuje już nazbyt wiekowej zakrystiance; że nie ma wcale cudów, znaków, a nawet codziennych owoców naszego apostolatu - od dwóch tygodni szukam ksiąg z zapisami sakramentów i nie mogę znaleźć; że trzeba pomalować zakrystię, odświeżyć dom, o to bowiem zgoła nie dbają mieszkańcy trzeciego świata; że trzeba szczelnie zamykać drzwi, by nie właziły węże i miejscowych ciągle pozdrawiać jako pierwszy, zagadywać, wyciągać rękę, wpraszać się, odwiedzać - bo sprawy ducha nie są dla nich jednak najważniejsze. Dziś wieczorem znów siądę do indywidualnej kolacji, marząc o dwóch rzeczach: o zapachu bigosu i o tym, by ktoś z bliskich siedział po drugiej stronie stołu, mówiąc cokolwiek po polsku, uśmiechając się i po prostu patrząc mi z przyjaźnią w oczy.

         Nie jesteśmy wcale legendarni. Jesteśmy niepozorni i mali, jak odrobina kochanego piasku, rzuconego gdzieś w ocean boskiej Miłości. To co chcemy ocalić z takim wysiłkiem, warte jest zaledwie kilku chwil spokoju, cichego domu nad strumieniem, ciepłej herbaty wypitej z uśmiechem wśród bliskich, spaceru z zapomnianym od dawna przyjacielem lub modlitwy opartej na leśnym pniu. Dlatego mądrość największa polega na rozpoznaniu i pokochaniu zaszczepionej w nas maleńkości. Naprawdę całą legendę tego biednego życia moglibyśmy zmieścić w muszelkach naszych dłoni. Że odwołam się raz jeszcze do autorytetu poety i pieśniarza Grzegorza Turnaua: bo człowiek to jest zwykły człowiek, jak pierwszy człowiek, drugi człowiek. Jeden za drugim, krok za krokiem, z wyrokiem czasu, praw i nocy – tak samo przedtem, teraz, potem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz